
Jesienny sezon w przedszkolach co roku przynosi falę infekcji, narzekań na pogodę i przegrzane sale. Wielu rodziców wciąż boi się chłodu bardziej niż przegrzewania, choć paradoksalnie to właśnie ono potęguje chorowanie dzieci. Tymczasem hartowanie, codzienny ruch na dworze i rozsądne ubieranie mogą realnie wzmocnić odporność przedszkolaków.
Sezon jesienny to trudny czas w przedszkolu
Sezon jesienno-zimowy to dla rodziców przedszkolaków chyba najbardziej znienawidzony czas. Wiecie – sezon chorobowy, katar, kaszel, przemoczone buty i spocone plecy po spacerze i bieganiu na placu zabaw. Sama bardzo nie lubię tego okresu, mimo że mój syn ma już pięć lat i choruje mniej niż trzylatki, które dopiero zaczynają swoją przygodę z przedszkolem.
Pogoda nie sprzyja kreatywności, wszystkim brakuje motywacji z powodu deszczu, chłodu i krótkich dni. A gdy do tego dochodzi jeszcze ciągłe chorowanie dziecka, można – kolokwialnie mówiąc – zwariować.
A przecież chorowanie w wieku przedszkolnym to normalna sprawa. Kilkulatki budują swoją odporność także poprzez infekcje i nabywanie przeciwciał na różne drobnoustroje. Większość dzieci (zwłaszcza tych, które nie chodziły do żłobka) zaczynając przedszkole, po raz pierwszy trafia do dużej grupy ludzi, dopiero uczy się zasad higieny, więc z roku na rok infekcji będzie coraz mniej.
Trzeba jednak przyznać, że przez pierwsze 2–3 lata w przedszkolu jesień zawsze jest wyzwaniem. I wynika to nie tylko z niedojrzałego układu odpornościowego czy nie zawsze dokładnego dbania o higienę. Chodzi również o kilka zwyczajów współczesnych rodziców, którzy narzekają na słabą odporność dzieci, ale nadal – z przyzwyczajenia – robią rzeczy, które tej odporności szkodzą.
Polacy nienawidzą zimna...
Weźmy na przykład hartowanie dzieci. W Polsce od października do kwietnia w wielu przedszkolach dzieci wychodzą na spacery i zabawę na świeżym powietrzu naprawdę sporadycznie. Nauczycielki może i wychodziłyby z nimi częściej, ale często słyszą skargi rodziców, że pogoda jest brzydka i zamiast "łazić po deszczu i błocie", dzieci powinny siedzieć w sali.
Wychowawczyniom nie chce się za każdym razem tłumaczyć i odpierać zarzutów, więc wiele z nich po prostu odpuszcza. Rezygnują też dlatego, że dzieci często przychodzą w ubraniach zupełnie niedostosowanych do pogody.
Tymczasem w Skandynawii, gdzie dzieci chorują mniej, przedszkola kierują się zasadą, że połowę dnia spędza się na dworze. Maluchy łażą po drzewach, biegają po lasach i ogrodach, bawią się w kałużach i na mokrym placu zabaw. Ich rodzice ubierają je odpowiednio do pogody, na przykład w kurtki i spodnie przeciwdeszczowe czy ubrania z oddychających materiałów.
Dzięki temu dzieci spędzają dużo czasu na świeżym powietrzu, ich organizm się dotlenia, wzmacnia, a odporność lepiej radzi sobie z bakteriami i wirusami. Tam hartowanie jest normą – i nikt nie widzi w tym problemu.
...za to kochają ciepełko
Druga sprawa to wszechobecne przegrzewanie dzieci. W przedszkolu mojego syna widzę co roku tę samą sytuację. Już nawet nie chodzi tylko o "kult czapeczki" (nawet wtedy, gdy na dworze jest 15 stopni) czy o ubieranie dzieci w zbyt wiele warstw.
Problemem jest też to, że w placówkach jest bardzo ciepło, wręcz za ciepło, a rodzice potrafią zwracać uwagę nauczycielkom, że przewietrzyły salę. Dla wielu opiekunów najlepiej byłoby, gdyby kilkulatki spędzały całe dni w 25 stopniach. Tylko że dzieci to nie jajka, które trzeba gotować.
W sali, w której bawi się 23-osobowa grupa, temperatura i tak rośnie. Pediatrzy alarmują, że regularne przegrzewanie może negatywnie wpływać na odporność. Zalecają, by zimą utrzymywać w mieszkaniach temperaturę 20-22 stopni C (a w sypialni nawet 16-19 stopni) – dla lepszego samopoczucia, nieprzesuszania śluzówek i większej energii.
Tymczasem przedszkolaki spędzają czas w dusznych, niewietrzonych salach, biegają, skaczą i jest im zwyczajnie za gorąco. A w takich warunkach nie tylko łatwiej o przegrzanie, ale i o szybkie przenoszenie zarazków.
Może więc zamiast kolejnego sporu o to, czy jest za zimno na spacer, powinniśmy zastanowić się, czy to nie nasze nawyki stoją na drodze lepszej odporności naszych dzieci. I wcale nie chodzi o to, by nagle wszyscy przenieśli się do skandynawskiej leśnej szkoły. Chodzi raczej o zdrowy rozsądek i małe kroki, które mogą zdziałać naprawdę dużo: regularne wietrzenie, rozsądne ubieranie, codzienny ruch na świeżym powietrzu.
Kiedy przestaniemy bać się chłodu, a zaczniemy unikać przegrzewania, nasze dzieci naprawdę zaczną chorować mniej.
