
W trzeciej klasie u syna mojej przyjaciółki trwa już świąteczna gorączka, choć do Bożego Narodzenia jeszcze daleko. Zamiast lekcji dzieci godzinami ćwiczą kolędy i role do jasełek. Rodzice zastanawiają się, dlaczego świąteczne występy wygrywają z edukacją oraz jak i kiedy uczniowie nadrobią braki.
Szkolne świąteczne szaleństwo
Wiem, że kiedy spada pierwszy śnieg, każdy zaczyna odczuwać magię świąt, ale wydaje mi się, że niektórzy odrobinę przesadzają. U syna mojej przyjaciółki w trzeciej klasie szkoły podstawowej panuje już pełne świąteczne poruszenie. I nie chodzi o strojenie sali czy planowanie klasowej wigilii.
Wychowawczyni – w porozumieniu z katechetką – postanowiła przygotować z dziećmi jasełka. Nie takie zwykłe, "na szybko", ale pełnowymiarowe przedstawienie z wieczornym kolędowaniem dla rodziców. Próby już trwają, choć do świąt jeszcze miesiąc. Dzieci śpiewają, ustawiają się w scenach, uczą swoich kwestii. I śpiewają. I znowu śpiewają.
A tabliczka mnożenia? A czytanie ze zrozumieniem, które w trzeciej klasie zaczyna być naprawdę ważne? A pisanie dłuższych tekstów? Zeszyty leżą w plecakach, a w domu codziennie słychać tylko: "Mamo, jeszcze raz muszę przećwiczyć kolędę, bo pani mówiła, że muszę śpiewać głośniej".
Moja przyjaciółka jest wściekła, choć oczywiście nikomu w twarz tego nie powie. Zastanawia się jednak, czy naprawdę priorytetem szkoły i nauczycieli o tej porze roku powinno być przedstawienie. Albo czy aż tak wszyscy muszą być w nie zaangażowani. Przecież jej syn w przyszłym roku zaczyna czwartą klasę – trudniejszą, bardziej wymagającą.
Chłopiec powinien teraz utrwalać wiedzę, a nie powtarzać "Przybieżeli do Betlejem" po dziesięć razy dziennie. Ma problem z tabliczką mnożenia, ale kiedy przyjaciółka próbuje to nadrobić z nim w domu, on tylko zerka w stronę tekstu kolędy i wzdycha, że "pani kazała się nauczyć na pamięć całej zwrotki". I tak od tygodnia.
Do świąt jeszcze jest czas, a nauka nie poczeka
Oczywiście, tradycja jest ważna. Święta potrafią wnieść w życie szkoły trochę ciepła i magii. Ale może warto zastanowić się, ile tego magicznego czasu naprawdę potrzebują dziewięciolatki? Czy próby nie mogłyby zacząć się za dwa tygodnie, kiedy atmosfera faktycznie będzie świąteczna? Czy szkoła – która tak chętnie mówi o nadrabianiu podstawy programowej – naprawdę powinna poświęcać na jasełka aż tyle godzin lekcyjnych?
Może to drobiazg, ale właśnie z takich drobiazgów składa się szkolna codzienność. I potem dziwimy się, że dzieci nie potrafią tabliczki mnożenia, stresują się testami, nie nadążają. Bo w kluczowych momentach zajmujemy ich czas sprawami, które – choć miłe – nie są najważniejsze.
Syn mojej przyjaciółki żyje już świętami. Jest zdania, że matematyka zaczeka do przyszłego roku. Tylko czy powinna, skoro tak naprawdę do świąt jest jeszcze miesiąc i te jasełka spokojnie można by było przygotować za tydzień czy dwa...
Śpiewanie kolęd może być piękne, ale nie wtedy, kiedy zastępuje naukę tego, co naprawdę będzie dzieciom potrzebne. Może więc warto, by szkoła zadała sobie jedno proste pytanie: czy jasełka powinny mieć pierwszeństwo przed edukacją? Bo jeśli trzecioklasiści znają już trzy kolędy na pamięć, a nadal mylą się w mnożeniu 7x6, to chyba coś poszło nie tak.
