
Każda z nas czasem marzy o tym, by na chwilę znów stać się bezdzietną lambadziarą – wolną, wypoczętą i beztroską. Bo macierzyństwo, choć piękne, bywa też wyczerpujące i pełne codziennych wyzwań. Ale nawet gdy mamy dość, wiemy, że bez naszych dzieci nie byłoby nas – takich, jakie jesteśmy dziś.
Marzę o byciu bezdzietną lambadziarą
Czasami każda z nas marzy o tym, żeby znowu być bezdzietną lambadziarą, uwierzcie mi. Każda mama pomyślała o tym przynajmniej raz w życiu, kiedy ciągnęła ze zmęczenia nosem po podłodze. Najczęściej są to chwile, kiedy czujemy się przemęczone, przebodźcowane, kiedy znowu dostajemy telefon z przedszkola, że nasze dziecko kiepsko się czuje i ma gorączkę.
Albo wtedy, kiedy jest sezon jesienno-zimowy i codziennie wstajemy z myślą, że jest ciemno, zimno, leje, a nasze dzieci nie chcą wstać do szkoły/przedszkola albo budzą się i mówią: "Mamo, boli mnie gardło". Bardzo też chciałabym znowu mieć dwadzieścia kilka lat i zero zobowiązań rodzicielskich, kiedy wieczorem czytam wiadomość na grupie dla rodziców, że jutro trzeba się ubrać na galowo, bo w przedszkolu jest akademia.
Zwykle w byciu rodzicem jest tak, że póki mamy przestrzeń na odpoczynek, na czas dla siebie i swoje pasje, na rozmowy z partnerem, to nasza cierpliwość jest większa i naprawdę lubimy być rodzicami.
Nasze dzieciaki wtedy też bardziej współpracują, przyciskają swoje usta do naszych policzków, mówiąc: "Kocham cię, mamusiu" i myślimy o tym, że macierzyństwo to najpiękniejsza i najbardziej wartościowa rzecz, jaka nas w życiu spotkała. I że kochamy nasze dzieci i uwielbiamy być rodzicami.
W kryzysie nie mamy przestrzeni na bycie idealnym rodzicem
Kiedy jednak nadchodzi kryzys – bo nie mamy czasu na odpoczynek, jesteśmy przebodźcowane, mamy za dużo na głowie i zero przestrzeni na regenerację – dużo trudniej o spokój i docenienie tej życiowej roli, jaką jest bycie matką.
Przyznaję, czasami w takich momentach sama siebie nie poznaję i najchętniej wtedy cofnęłabym czas i znów pobyła chwilę studentką bez zobowiązań, która nie musi się martwić, czy w przedszkolu panuje szkarlatyna i na kiedy trzeba przygotować z synem projekt do szkolnej biblioteki.
Po chwili jednak myślę sobie, że moje dzieci widzą mnie wtedy jak jakiegoś bohatera kreskówek, który z dobrego, zmienia się w złego. Zdarza się, że są tygodnie, kiedy w szkole i przedszkolu dzieje się równie dużo, co w mojej pracy zawodowej. Wystarczy do tego dołożyć różne domowe obowiązki typu zakupy, sprzątanie, zajęcia dodatkowe i robi się tego naprawdę dużo jak na jednego czy dwójkę rodziców.
W takich chwilach czuję się jak nie tylko dziennikarka i matka, ale również jako szefowa kuchni, dyrektorka ds. rozrywki i logistyki, prywatny kierowca, administratorka, księgowa i jeszcze kilka innych ról, które są niezbędne do życia naszej rodziny. M
am prawo wtedy być zmęczona i w złym humorze. I tak myślę sobie, że spokojnie w takich momentach mam też prawo pomarzyć sobie o tym, by znowu być bezdzietną lambadziarą, która mogłaby w weekend poleżeć pod kocem, oglądając serial, z kubkiem herbaty.
Prawda jest jednak taka, że gdybym miała możliwość zmiany swojego życia czy przeniesienia się w czasie, bardzo szybko zatęskniłabym za moimi dwoma urwisami, który kłócą się niemal każdego dnia.
Chciałabym z powrotem być mamą, żeby móc przeżywać te wszystkie piękne chwile związane ze skokami rozwojowymi, pierwszymi dniami w przedszkolu czy szkole, słowami, które wieczorem padają przed snem z ich ust, gdy mówią o tym, że kochają i tęsknili w ciągu dnia.
Bycie rodzice daje możliwość rozwoju
Jako matka dużo myślę o tym, jak moje działania i zachowania wpływają na moje dzieci. Staram się być świadomym, odpowiedzialnym rodzicem, ale też fajną mamą, która buduje z dziećmi niezapomniane wspomnienia.
I myślę o tym, że nawet gdybym dziś stała się tą młodą dziewczyną bez dzieci, to byłabym już kimś zupełnie innym – i nie wiem, czy bym tę osobę ceniła aż tak bardzo.
Bo ta relacja rodzic-dziecko nie jest jednostronna. Dzieci zmieniły mnie w sposób, którego nie potrafię do końca opisać.
Uczyniły mnie odważniejszą, silniejszą i mądrzejszą. Sprawiły też, że stałam się ostrożniejsza, a każdy nowy etap w ich życiu jest dla mnie też terapią i refleksją nad moim życiem wewnętrznym. Ci mali ludzie sprawili, że jestem tym, kim jestem i bez nich by się to nie udało.
I myślę sobie, że właśnie o to chodzi w macierzyństwie – nie o wieczną euforię, ale o prawdę. O to, że można kochać swoje dzieci całym sercem, a jednocześnie czasem mieć dość codzienności, hałasu, odpowiedzialności i wiecznego biegu. Bo bycie mamą to nie bajka z Instagrama, tylko życie – z brudnymi skarpetkami, nieprzespanymi nocami i sercem, które pęka z miłości, choć czasem też ze zmęczenia.
I to jest w porządku.
Bo kochamy nasze dzieci zawsze – nawet wtedy, gdy marzymy o chwili ciszy, o wolnym weekendzie, o byciu dawną wersją siebie, która miała mniej zmartwień i zobowiązań. Prawda jest taka, że bycie mamą to nie tylko rola, to codzienna lekcja człowieczeństwa – trudna, ale najpiękniejsza, jaką można dostać.
