
Coraz częściej rodzice mówią wprost, że dzieci w przestrzeni publicznej są niechciane. Oni sami zaś, zamiastmiast wsparcia spotykają się z krytyką i brakiem zrozumienia, a zwykła codzienność z dziećmi bywa wyzwaniem. Tym bardziej wzruszają chwile, gdy ktoś okaże im życzliwość i przypomni, że dobro wciąż istnieje.
Rodzice czują się niechciani w przestrzeni publicznej
Rodzice nie mają obecnie lekko w naszym kraju. Wskaźnik dzietności jest coraz niższy, społeczeństwo często ma negatywny stosunek do rodzin z dziećmi w miejscach publicznych, a matki i ojcowie przyznają, że odczuwają wobec siebie i swoich dzieci wzmagającą się niechęć społeczeństwa.
Z drugiej strony, wiele osób wprost przyznaje, że rodzice sami są sobie winni. Wychowują dzieci, które wchodzą im na głowę, są roszczeniowe, rozpieszczone i pozwala im się na wszystko. Stąd wiele sytuacji, kiedy rodziny spotykają się z brakiem życzliwości, niechęcią, a nawet hejtem.
Czasami jednak wciąż zdarza się, że ludzie na ulicy i w publicznych miejscach bywają życzliwi, pomocni, uśmiechnięci. Takie (niestety rzadkie) sytuacje sprawiają, że robi nam się cieplej na sercu i znowu zaczynamy wierzyć w dobro i empatię ludzi.
Ostatnio o takiej sytuacji na Threads napisała użytkowniczka o nicku n0_name.g: "Odzyskałam dziś wiarę w ludzkość. Odbierałam syna ze żłobka, pierwszy raz miał jechać w swoim hamaczku. No niestety nie pojechał, trudno - poszliśmy za rączkę na przystanek, bo za daleko by mu było samodzielnie iść, a ja nie dałabym rady go nieść i pchać wózka z drugim dzieckiem.
I tak: 1. Kierowca autobusu POCZEKAŁ na nas i ruszył dopiero, jak usadowiłam dzieci w autobusie. 2. Starszy Pan pomógł mi wejść, a starsza Pani ustąpiła miejsca synkowi, dzięki temu mogłam być bezpośrednio obok mojej dwójki maluchów. 3. Wyjść z autobusu pomogła mi młoda kobieta, która też sama wyszła z inicjatywą. Nie, w tej bajce nie ma smoków. Najzwyczajniej w świecie trafiłam po prostu na dobrych ludzi – i to się ceni" – pisze wzruszona kobieta.
Czasami wystarczy najzwyklejszy gest
Muszę przyznać, że mnie, jako matkę, ta opowieść wzruszyła. Tyle razy, ile zdarzało mi się chodzić z wózkiem po mieście, podróżować komunikacją miejską czy załatwiać sprawy w urzędach z niemowlakiem na rękach, rzadko kiedy spotkałam się z wyrazami wsparcia, pomocą i zwykłą ludzką życzliwością.
Nie mówię, że nigdy nie miało to miejsca, ale wiem, że tak jak ta mama, która opublikowała swoją opowieść na Threads, zawsze przy takich pojedynczych gestach byłam absolutnie zdziwiona, a zarazem ogromnie wdzięczna za pomoc całkiem obcych mi osób.
Sama jako matka, która rzadko otrzymywała pomoc, staram się zawsze reagować, kiedy widzę, że ktoś w komunikacji miejskiej czy kolejce do lekarza nie radzi sobie ze swoimi pociechami. Czasami zwykłe pytanie - zadane z troską, bez oceniania, to nawet więcej niż taki umęczony rodzic faktycznie potrzebuje. Niby niewielki gest, a potrafi podnieść na duchu.
Rodzicom czasami naprawdę wystarczy niewiele – uśmiech, przytrzymanie drzwi, ustąpienie miejsca czy zwykłe zapytanie: "Może pomóc?". Takie drobne gesty potrafią odmienić czyjś dzień, dodać otuchy i przypomnieć, że mimo narastającej frustracji i zniechęcenia w społeczeństwie wciąż potrafimy być dla siebie dobrzy.
Być może właśnie od tych małych przejawów empatii zaczyna się prawdziwa zmiana – taka, która sprawi, że rodzice z dziećmi nie będą czuli się intruzami w przestrzeni publicznej, ale częścią społeczeństwa. A jeśli każdy z nas raz na jakiś czas okaże odrobinę wsparcia i zrozumienia, może wcale nie będzie trzeba "odzyskiwać wiary w ludzkość" – bo po prostu przestaniemy ją tracić.
