smutna przestraszona dziewczynka siedzi w kącie na podłodze przy komodzie
Dziś dzieci dość szybko otrzymują diagnozy i dorośli wiedzą, jak trzeba je wspierać w rozwoju. fot. CactusVP/storyblocks.com

"Kiedyś nie było ADHD, dysleksji i innych problemów z dziećmi" – to zdanie wciąż powtarzają niektórzy dorośli, którzy sami też byli wychowani "twardą ręką". Dziś wiemy, że za tym mitem kryje się brak wiedzy, empatii i akceptacji dla dzieci. To nie kabel ani pas wychowały silnych ludzi, oni tacy po prostu musieli się stać z powodu doświadczonej przemocy.

REKLAMA

"Kiedyś nie było ADHD, dysleksji i innych problemów z dziećmi"

Żyjemy w czasach, w których pomoc ekspertów z niemal każdej dziedziny jest na wyciągnięcie ręki, szczególnie gdy jesteśmy rodzicami. Nasza świadomość dotycząca metod wychowania czy terapii dzieci z problemami rozwojowymi jest dziś nieporównywalnie większa niż jeszcze 30 lat temu.

Dzieci, które mają zaburzenia lub są neuroatypowe, mają szansę na diagnozę, a dzięki niej – na odpowiednie wsparcie w rozwoju i edukacji.

Kiedy pokolenie dzisiejszych rodziców było dziećmi, o uczniach z problemami mówiło się zwykle, że są niegrzeczni. Szufladkowano ich jako dziwnych czy trudnych, a tylko w bardzo skrajnych przypadkach dzieci i młodzież otrzymywały pomoc specjalistów.

Nadal jednak wiele osób uważa, że kiedyś zaburzeń rozwojowych po prostu nie było. Prawda jest taka, że były – choć prawdopodobnie było ich mniej, i to nie tylko z powodu braku diagnoz, ale także mniejszego kontaktu młodych osób z technologią i ekranami.

Ostatnio na Threads natknęłam się na wpis, który dobrze opisuje ten problem i to, jak w dzisiejszym świecie ludzie mają skrajne perspektywy. Użytkowniczka o nicku aniela_boska napisała:

"Obiecałam nie komentować niektórych postów na Facebooku, ale czasem trudno wytrzymać. Zaskoczyło mnie, jak dużo osób przyklasnęło autorowi rolki, wychwalającej 'terapię leczenia kablem' pokoleń wychowywanych w latach 70-tych i 80-tych! Że niby dzięki tej 'cudownej metodzie' stosowanej przez rodziców, nie było ADHD, dysleksji i innych problemów z dziećmi. Napisałam, że za to wyrosło sporo znerwicowanych ludzi. Zostałam ostro zaatakowana jako przeciwniczka bicia kablem w celach wychowawczych".

Przerażające, jak wiele osób popiera przemoc

Dla mnie osobiście to nadal niezwykle poruszające, a wręcz przerażające, że w XXI wieku – kiedy tyle mówi się o negatywnych skutkach wychowania w przemocy (bo dawanie klapsów dzieciom to przemoc, która w Polsce jest karalna) – wciąż istnieje tak wielu zwolenników wychowywania dzieci "twardą ręką" (polecam w tym kontekście mój tekst dotyczący klapsów i Sławomira Mentzena).

W komentarzach pod tym wpisem z Threads autorka otrzymała na szczęście sporo wsparcia. Wiele osób zauważyło, że ci, którzy 30 lat temu nie byli w szkole zdiagnozowani, dziś leczą się na terapii, uczą się dbać o swoje samopoczucie i szukają pomocy. Wielu dorosłych dopiero teraz diagnozuje się i zaczyna rozumieć swoje zachowania, dziecięce traumy czy sytuacje, które przez lata wydawały im się niewytłumaczalne.

Nie chodzi tu tylko o neurotypowość – równie powszechne wśród dzisiejszych 30-, 40- i 50-latków są depresja czy nerwica, które stały się codziennością tego pokolenia.

Tłumaczenie, że wychowanie "twardą ręką" czy stosowanie kar cielesnych sprawiło, że "wyszliśmy na ludzi", to jedno z największych nieporozumień. Pokolenie, które doświadczyło klapsów, przemocy czy wspomnianej w poście "terapii leczenia kablem" – a więc po prostu bicia – dziś w dużej mierze leczy się u psychologów, psychiatrów i psychoterapeutów.

To nie są ludzie silni psychicznie, lecz tacy, którzy musieli się tacy stać. Wielu z nich przez lata zamiatało emocje pod dywan, udając, że wszystko jest w porządku. Dopiero teraz mają odwagę, by przepracować to, co spotkało ich w dzieciństwie. Trzeba tez powiedzieć, że jest ogromne grono osób, które nadal nie ma odwagi tego przepracować ze specjalistą.

Bądźmy świadomi i odpowiedzialni jak rodzice

Dlatego tak ważne jest, byśmy jako współcześni rodzice i wychowawcy nie ulegali nostalgii za dawnymi metodami, które rzekomo działały. Oczywiście, bywa, że dziś jesteśmy bardziej nadopiekuńczy niż rodzice sprzed 30 lat – i warto mieć to na uwadze, że dzisiejsi rodzice również popełniają błędy, tylko nieco inne. Ale to, że coś było powszechne i społecznie akceptowane, nie znaczy, że było dobre.

Mamy dziś wiedzę, której nie mieli nasi rodzice i dziadkowie – i naszym obowiązkiem jest z niej korzystać. Dzieci nie potrzebują twardej ręki, lecz bezpiecznych granic, zrozumienia i wsparcia. Potrzebują dorosłych, którzy potrafią regulować własne emocje, zanim zaczną wymagać tego od nich.

Jeśli naprawdę chcemy, by "wyszły na ludzi", musimy nauczyć je, że siła nie rodzi się ze strachu, lecz z poczucia bezpieczeństwa i akceptacji. I to właśnie będzie największy dowód, że jako społeczeństwo zrobiliśmy krok naprzód.

Czytaj także: