chłopiec w przedszkolnej sali pisze na tablicy
Adaptacja przedszkolna bywa trudna i dla rodziców, i dla dzieci. fot. storyblocks.com

Adaptacja w przedszkolu bywa dla dzieci i rodziców ogromnym wyzwaniem. Choć jedne maluchy wchodzą w nowe środowisko bez problemu, inne długo płaczą przy rozstaniach. Warto pamiętać, że łzy nie są winą mamy ani taty, lecz naturalnym etapem oswajania się z nową sytuacją.

REKLAMA

Początki adaptacji bywają przykre

Mam znajomą, której synek niedawno zaczął przygodę z przedszkolem. I chociaż w sierpniu adaptacja poszła świetnie – chłopiec zostawał z uśmiechem, bawił się, nawet machał mamie z sali – to we wrześniu coś się zmieniło.

Pierwsze prawdziwe dni bez mamy, już "na poważnie", z obowiązkowym rozstaniem przy drzwiach. I nagle – płacz, kurczowe trzymanie się nogi mamy, trudne emocje przez cały dzień.

Kiedy słyszę jej opowieści, mam przed oczami setki podobnych historii. Bo adaptacja, wbrew temu, co czasem myślą starsze pokolenia, to nie jest jeden tydzień czy jedno popołudnie "na próbę". To proces, który potrafi wyglądać różnie i może trwać tygodniami. I to nie ma nic wspólnego z rozpieszczaniem czy winą rodzica.

A jednak... mama tej mojej znajomej, czyli babcia chłopca, stwierdziła bez ogródek: "Ty nie płakałaś, jak szłaś do przedszkola, więc i on nie powinien. To wina tego, że ciągle jesteś z nim w domu, przyzwyczaiłaś go do siebie".

I wtedy moja znajoma – która naprawdę daje z siebie wszystko – poczuła się winna z powodu tego niepowodzenia. Bo kiedy słyszymy takie słowa, zamiast wsparcia, w głowie od razu pojawia się myśl: "Może faktycznie coś robię źle?".

A ja wiem, że to nie tak.

Dzieci mają różną wrażliwość, bo... są różne

Mój starszy syn został przedszkolakiem prawie z marszu. Młodszy też – choć troszkę bardziej się wahał i miał kilka dni kryzysu na początku września – szybko odnalazł swoje miejsce. Miałam szczęście, bo obyło się bez codziennych rozpaczy. Ale patrząc na inne dzieci, widzę, jak ogromnie różnią się od siebie.

Jeden chłopiec biegnie do sali, nawet nie obejrzy się za rodzicem. Inny tuli się, płacze i potrzebuje długich tygodni, by poczuć się bezpiecznie. To nie jest kwestia tego, że ktoś jest rozpieszczony czy za bardzo związany z mamą. To jest kwestia temperamentu, wrażliwości, charakteru.

I choć łatwo rzucać porównaniami typu: "Ja to cię zostawiałam i nic ci się nie stało" albo "Kiedyś nie było adaptacji, dzieci chodziły i żyją", to jednak dziś wiemy więcej o emocjach dziecka. Wiemy, że te łzy nie są manipulacją. To prawdziwy lęk, stres, ogromne przeżycie i nie ma sensu ich bagatelizować.

Patrząc na moją znajomą, myślę, że największym prezentem, jaki może dostać rodzic w takich chwilach, to nie rady w stylu "przestań się nad nią litować", ale wsparcie. Np. słowa: "To normalne, dasz radę, a dziecko w końcu się odnajdzie". Tyle.

Bądźcie wsparciem dla rodziców przedszkolaków

Dlatego powtarzam jej: "To nie twoja wina. Adaptacja bywa trudna. Twoje dziecko potrzebuje tylko czasu i cierpliwości". I że to zupełnie naturalne, że płacze – bo właśnie uczy się nowej sytuacji, oswaja obce miejsce, obcych ludzi. Takie łzy są częścią procesu, a nie dowodem na to, że mama coś zaniedbała.

Przez ostatnie kilka dni mam w sobie ogrom współczucia dla wszystkich maluchów, które codziennie mierzą się ze swoim strachem w przedszkolnej szatni. Patrzę na to, odprowadzając swojego syna do przedszkola. Mam chęć poklepać po plecach tych wszystkich rodziców, którzy odchodzą z ciężkim sercem, słysząc płacz za drzwiami. To nie jest łatwe.

Chciałabym, żebyśmy jako dorośli mieli w sobie więcej zrozumienia – i dla dzieci, i dla ich rodziców. Bo adaptacja nie jest testem z rodzicielstwa. To po prostu czas, który każdy przechodzi inaczej. A jeśli zamiast oceniać, powiemy: "To minie, jesteś dobrą mamą, wasze dziecko da radę" – to będzie najlepsza pomoc.

Czytaj także: