mama i tata bawią się z dzieckiem w łóżku
Dzisiejsi rodzice mają inną świadomość niż ich opiekunowie w latach 80. i 90. fot. Vitaly Gariev/Pexels

Jestem mamą, która kocha swoich rodziców i docenia wszystko, co jej dali. Ale też mam odwagę robić pewne rzeczy inaczej – z większą czułością, uważnością i otwartością na emocje. Nie dlatego, że chcę coś naprawić, ale dlatego, że chcę dać swoim dzieciom to, czego sama nie dostałam – i co dziś uważam za fundament bliskości.

REKLAMA

Świadomie wybieram inne rodzicielstwo

Wychowałam się w rodzinie pełnej ciepła, ale też w czasach, które nie znały pojęcia "rodzicielstwa bliskości". Moi rodzice robili wszystko najlepiej, jak potrafili, z ogromnym zaangażowaniem i miłością – i jestem im za to wdzięczna. Ale dziś, jako mama dwójki dzieci, świadomie wybieram inne podejście.

Nie dlatego, że chcę coś własnym rodzicom wytknąć. Raczej dlatego, że żyjemy w innych realiach, mamy inną wiedzę i więcej przestrzeni na emocje. Chcę być dla moich dzieci takim dorosłym, jakiego sama w dzieciństwie potrzebowałam – choć mam świadomość, że zapewne i ja popełniam błędy, które kiedyś moje dzieci będą rozkładać na części.

1. "Nie pyskuj i zacznij się słuchać" – zamieniam na dialog i szacunek

W latach 90. dzieci miały być grzeczne, czyli ciche, posłuszne i nie wchodzić w dyskusję. Dziś wiem, że "pyskaty" kilkulatek to dziecko, które uczy się wyrażać siebie, ale też dobry znak na przyszłość (że dziecko poradzi sobie w dorosłym życiu).

Nie pozwalam na brak szacunku, ale nie oczekuję też ślepego posłuszeństwa. Zamiast uciszać – rozmawiam. Zamiast mówić "bo tak" – tłumaczę.

2. "Nie płacz, nic się nie stało" – zamieniam na: "Widzę, że ci trudno"

Pamiętam to dobrze – obite kolano, a ktoś dorosły mówił: "Nie płacz, przecież nic się nie stało!". Wtedy czułam, że moje emocje są nieważne i sama zaczynałam wierzyć w to, że przesadzam. Teraz uczę dzieci, że płacz jest w porządku. Że złość, smutek i rozczarowanie są częścią życia. I że nie trzeba być twardym jak skała, żeby być silnym.

3. Nie obstaję przy tym, że zawsze mam rację

Kto wychował się w latach 90., ten wie, że rodzice raczej nie mówili "Przepraszam, nie miałam racji". Nie dlatego, że byli bez serca – po prostu tak się wtedy wychowywało.

Dorośli byli pewni, że okazywanie słabości niszczy ich autorytet w oczach dziecka. Dziś wiem, jaką moc ma słowo "przepraszam" wypowiedziane przez dorosłego do dziecka. To nie osłabia autorytetu – to go buduje. Pokazuje, że rodzic też jest człowiekiem, i że szacunek działa w obie strony.

4. Nikt nie słyszy słów: "Dzieci i ryby głosu nie mają"

Nie chcę, by moje dzieci musiały latami uczyć się mówić o sobie. Uczę je, że ich głos ma znaczenie – nawet jeśli czasem decyzja należy do mnie. Chcę, żeby wiedziały, że są słyszane i zauważane. I że ich potrzeby nie są mniej ważne tylko dlatego, że mają mniej lat.

5. Powtarzam "Jestem tu z tobą" i naprawdę jestem

Emocjonalne unieważnianie to coś, co przez lata trudno było mi w sobie przepracować. Wiecznie powtarzałam sama sobie, że może reaguję na sytuacje za bardzo emocjonalnie i "dramatyzuję".

Dziś staram się nie oceniać, nie bagatelizować i nie zrobić swoim dzieciom tego, z czym sama walczę od lat. Zamiast minimalizować problemy moich dzieci, siadam obok i mówię: "Opowiedz mi o tym". Bo dla nich każda trudność jest prawdziwa.

Wybieram inaczej, bo mogę

Nie mam pretensji do moich rodziców. Dali mi tyle, ile mogli – zazwyczaj kosztem siebie. Żyliśmy w czasach, kiedy dla rodziców najważniejsze było zapewnienie dzieciom dobrych warunków życia i ja to wszystko od nich otrzymałam.

Byli świetni, choć inni niż ja dziś. Ale właśnie dlatego mogę wybrać inaczej – nie z buntu, tylko z potrzeby dawania więcej obecności, czułości i uważności.

Moje dzieci dostają coś, czego ja nie miałam – i to jest mój prezent dla nich. Ale wiem też, że i ja nie jestem rodzicem idealnym, co pewnie od synów usłyszę za kilka-kilkanaście lat. Po prostu codziennie próbuję być taką mamą, jakiej moje dzieci potrzebują. A to już naprawdę bardzo dużo.

Czytaj także: