
Świadectwa opisowe dla wszystkich uczniów? Pomysł brzmi pięknie – indywidualnie, szczegółowo, z myślą o dziecku. Tyle że ktoś znów zapomniał zapytać tych, którzy będą to pisać. Nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej napisała do nas maila, w którym pisze o tym, co słychać dziś w wielu pokojach nauczycielskich: mamy dość udawania, że papier załatwia wszystko.
O szkole decydują idealiści
Jestem nauczycielką edukacji wczesnoszkolnej z wieloletnim stażem i pomyślałam, że może warto przed zakończeniem roku podzielić się z rodzicami swoją perspektywą. Jestem zmęczona i po ludzku wściekła. Bo ile razy można z nas robić naiwnych entuzjastów, którzy "dla dobra dzieci" zgodzą się na wszystko? Teraz znów czytam o "świetnym pomyśle MEN": świadectwa opisowe dla wszystkich. Takie prawdziwie opisowe. Indywidualne. Długie. Szczegółowe. Tylko że nikt z tych, co to wymyślają – ani z ministerstwa, ani z grona rodziców – chyba nie ma pojęcia, ile to pracy.
My, nauczyciele klas 1-3, już teraz końcówkę roku spędzamy nad dokumentacją. Spotkania z rodzicami, diagnozy, podsumowania, rady klasyfikacyjne... I oczywiście świadectwa – czyli szukanie właściwych sformułowań, dopasowywanie słów, żeby opisać każde dziecko osobno, ale zmieścić się w rubryce. Tak, w rubryce. Bo świadectwo to nie kartka A4, gdzie można się rozpisać – to urzędowy formularz.
Kilka zdań na krzyż, które niewiele mówią o uczniu. Jeśli napiszę, że "opanował pamięciowo tabliczkę mnożenia, ale wymaga to utrwalenia", to już nie ma miejsca, żeby dodać coś o pracy w grupie czy czytaniu ze zrozumieniem. A przecież rodzic chciałby wiedzieć więcej. Ja też bym chciała napisać więcej. Ale fizycznie się nie da.
Dołożą kolejną pracę, nie dadzą pieniędzy
Ja takie opisowe oceny i tak robię, bo w klasach 1-3 nie wyobrażam sobie inaczej. Ale nie wyobrażam sobie, że będą to robili wszyscy nauczyciele, wychowawcy klas. Przy starszych uczniach te opisy powinny być dłuższe, bardziej szczegółowe, a miejsca będzie tyle samo. No i jeszcze przecież nikt nie da nam za to ani dodatkowego czasu, ani złotówki więcej. I znów będzie: "Nauczyciele to mają wakacje, więc niech teraz robią". Słyszę to co roku i szczerze mówiąc – mam dość.
Niech ktoś wreszcie powie głośno: ocena opisowa w takiej formie to nie jest rozwiązanie, tylko dokładanie kolejnych obowiązków ludziom, którzy już ledwo ciągną. Bo to nie jest tak, że my nie chcemy dobrze opisywać dzieci. Tylko że prawdziwa dobra informacja zwrotna wymaga czasu, skupienia i przestrzeni. A nie systemowych półśrodków, w których głównym zadaniem nauczyciela jest... skracanie zdań tak, żeby zmieścić się w linijkach.
I niech mi nikt nie mówi, że to pomoże dzieciom. Bo dzieciom pomaga żywy kontakt z nauczycielem, codzienna uważność, rozmowa, zauważenie. Nie kolejny papier do szuflady. Nie dziwię się, że młodych ludzi nie ciągnie dziś do pracy w szkole. Bo jeśli jedyne, co im proponujemy, to tona biurokracji, brak szacunku i wymagania z kosmosu – to kto będzie chciał nas zastąpić?
