
Jedno pytanie i morze łez
"Moja córka dopiero co założyła aparat ortodontyczny. Nie są to typowe druciki, ale taki aparat przy podniebieniu, który rozpycha szczękę. Długo się do tego przygotowywaliśmy: i ona i my, rodzice. Rozmowy, wyjaśnienia, wsparcie. Pojawił się ból, dyskomfort, zmiana mowy, odruch zasłaniania ust przy mówieniu. Wiele emocji jak na tak małą osobę. Ale była dzielna. I dumna. Mówiła: 'Wyglądam jak duża!' i starała się być z tego dumna. Była gotowa stawić czoła światu.
Tym światem była zerówka. Pierwszy dzień z aparatem. Trochę zdenerwowana, ale uśmiechnięta wyszła rano z domu. A wróciła... cicha. Zgaszona, przybita. Gdy zapytałam, co się stało, długo milczała. W końcu wyszeptała: 'Pani powiedziała przy wszystkich: Co ty tak niewyraźnie mówisz? Jedzenia sobie do buzi napchałaś?'.
Możliwe, że to był żart, ale mnie jakoś nie śmieszy. Może powiedziała to odruchowo, bez złej woli. Tak bez żadnego zastanowienia. Ale moja córka słyszała tylko jedno: 'Mówisz brzydko. Coś z tobą nie tak'. Cała ta jej dzielność rozsypała się w jednej chwili na milion kawałków.
W drodze do domu nie mówiła nic. Trzymała mnie za rękę mocniej niż zwykle. Dopiero wieczorem zapytała cicho, czy może zdjąć ten aparat na zawsze, tak by nigdy go już nie założyć. Bo nie chce, żeby ktoś znowu się z niej śmiał. By ktoś wytykał ją palcami.
Dziecko nie powie wprost, że coś je zawstydziło. Nie odpowie ripostą, nie weźmie na dystans. Ono po prostu milknie. Albo płacze. A my, rodzice, próbujemy poskładać je z powrotem – choć wiemy, że niektórych słów nie da się cofnąć.
Wiem, że to nie jest odosobniona historia. I że pewnie nikt nie chciał sprawić jej przykrości. Ale może warto przypomnieć: dla dorosłego – to jedno zdanie. Dla dziecka – cały świat. Świat, w którym ono właśnie próbowało się odnaleźć".