
Poniżej pełna treść listu.
"Zaciekle, bez żadnych hamulców"
"Była sobota. Razem z rodziną postanowiliśmy odwiedzić pobliską restaurację – miejsce zazwyczaj gwarne, ale przyjazne, pełne rodzin z dziećmi. Usiedliśmy przy stoliku w pobliżu kącika zabaw, skąd dochodziły dziecięce śmiechy i radosny harmider. Wszystko zapowiadało spokojny, miły posiłek.
Jednak moją uwagę szybko przykuła para siedząca kilka stolików dalej. Między nimi toczyła się głośna, pełna napięcia rozmowa – a może raczej kłótnia. Gestykulowali gwałtownie, ich głosy co chwilę się podnosiły, budząc zainteresowanie i konsternację innych gości. Nie próbowali nawet tłumić emocji. Przeciwnie – wyglądało, jakby każda wypowiedziana kwestia była ciosem zadanym w serce drugiej osoby.
Na początku nie wiedziałam, o co chodzi. Szczerze mówiąc, nawet mnie to nie interesowało. Jednak nie dało się tego po prostu zignorować. Ich rozmowa była tak intensywna, tak głośna, że nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Nie przebierali w słowach, nie przejmowali się ani otoczeniem, ani dziećmi bawiącymi się obok. Skakali sobie do gardeł. Wypominali błędy z przeszłości, obarczali się winą, jakby zapomnieli, że znajdują się w miejscu publicznym.
W pewnym momencie do ich stolika podbiegł chłopiec – ich syn, jak się szybko okazało. Nie miał więcej niż cztery lata. Z przejęciem i dziecięcą prostotą zapytał: Gdzie są te lody?
Usłyszałam to wyraźnie, mimo że siedzieliśmy kilka metrów dalej. Przez chwilę nie wiedziałam, o co mu chodzi. Dopiero gdy wsłuchałam się w słowa jego rodziców, zrozumiałam, że cała ta kłótnia dotyczyła… lodów. Matka obstawała przy swoim – że najpierw obiad, potem deser. Ojciec z kolei nie widział w tym nic złego, by raz zrobić wyjątek i pozwolić dziecku na lody wcześniej.
Brzmiałoby to niemal zabawnie, gdyby nie sposób, w jaki o tym rozmawiali. A raczej: kłócili się. Zaciekle, bez żadnych hamulców. W ich głosach słychać było nie tylko sprzeczne opinie o wychowaniu, ale też stłumione żale, frustracje i niewypowiedziane pretensje. Jakby lody były tylko zapalnikiem do czegoś znacznie większego.
Chłopiec stał pomiędzy nimi. Patrzył to na matkę, to na ojca, tymi swoimi dużymi oczami. Było mi go żal. Tak najzwyczajniej, po ludzku – żal. Próbował coś powiedzieć, coś wtrącić, może przypomnieć, że przecież jest tam z nimi… Jednak nikt go nie słuchał. Rodzice byli tak pochłonięci swoją rozmową, że nie dostrzegali jego obecności.
Aż w końcu wydarzyło się coś, co poruszyło wszystkich wokół:
– Ja już nie chcę tych głupich lodów! Tylko przestańcie się kłócić, proszę! – krzyknął chłopiec, a potem schował się pod stolikiem.
Zapadła cisza. Dosłownie. Nawet dzieci na chwilę przestały się śmiać. Rodzice zamilkli, jakby dopiero teraz dotarło do nich, co naprawdę się wydarzyło.
Długo nie mogłam przestać o tym myśleć. Z jednej strony – to "tylko" lody. Z drugiej – ile par tak naprawdę kłóci się o drobiazgi, które są tylko pretekstem do wyrzucenia sobie tego, co długo w nich narastało? I ilu dzieciom przyszło dorastać w atmosferze ciągłych spięć, zamiast czuć się po prostu kochanym i bezpiecznym?".