
Zmęczone dzieci w zmęczonym świecie
Coraz częściej patrzymy na dzieci i widzimy jedno: zmęczenie. Ale nie to fizyczne, które mija po porządnym śnie. To zmęczenie psychiczne, emocjonalne, informacyjne. Zmęczenie światem, który nie daje im chwili oddechu, bo ciągle czegoś od nich chce. Czegoś uczy, czegoś wymaga, coś pokazuje, coś proponuje. Dzieci nie odpoczywają, bo nie mają kiedy, a my, dorośli, robimy wszystko, by ten stan pogłębiać.
Telefony, zajęcia dodatkowe, korepetycje, języki, aplikacje do nauki, gry, filmy, powiadomienia, podcasty, wideolekcje. Nawet rozrywka stała się obowiązkiem.
– Zastąpiliśmy spontaniczne wychowanie w dziecięcej społeczności chowem niejako klatkowym. Jestem przekonany, że to obserwowane u wielu poczucie zmęczenia czy znużenia jest jednym z efektów zbyt intensywnego stymulowania rozwoju. W efekcie spotykamy nastolatki, którym nic się nie chce, ale nie tyle z przepracowania, ile dźwigania ciężaru oczekiwań dorosłych, nieumiejętności radzenia sobie z nudą i samodzielnego stawiania sobie celów – mówi w rozmowie z portalem krakow.wyborcza.pl Jarosław Pytlak, pedagog, biolog i dyrektor warszawskiej szkoły STO.
I trudno się z tym nie zgodzić...
Świat dziecka w rytmie dorosłych
Jeszcze kilka dekad temu dzieci miały swoje własne światy. Bandy podwórkowe, sekrety, zabawy. Dorośli nie mieszali się do tego życia – i dzieci mogły po prostu być sobą. Dziś ten świat praktycznie zniknął.
– Za moich czasów my młodzi mieliśmy swój świat, do którego dorośli nie pakowali się nam z butami. Jak wychodziłem na podwórko po szkole o godzinie 16, po odrobieniu pracy domowej oczywiście, to wracałem po zmierzchu, ale moja mama nie zastanawiała się, gdzie jestem, co robię. Tworzyliśmy bandę podwórkową i mieliśmy swoje życie, do którego dorośli nie mieli dostępu. Zresztą, nawet go nie chcieli – wspomina Pytlak.
Zamiast tego dzieci mają obecnie wirtualne podwórko, które tylko pozornie daje swobodę. W rzeczywistości zalewa je hałasem, presją, porównaniami i obrazami, których ich głowy nie są w stanie przetworzyć.
Korepetycje, które bardziej uspokajają dorosłych niż dzieci
Rodzice starają się, jak mogą – zapisują dzieci na dodatkowe zajęcia, inwestują w korepetycje, edukacyjne gadżety, certyfikaty i treningi. Ale czy to naprawdę służy dzieciom?
– Jako nauczyciel mogę powiedzieć śmiało, że przynajmniej w połowie przypadków korepetycje, na które chodzą dzieci, nie mają uzasadnienia dydaktycznego. Uczeń poradziłby sobie spokojnie bez nich, ale rodzice, płacąc za nie, kupują równocześnie spokój ducha, że wspierają dziecko w nauce. Żeby było jasne: nie jestem całkowitym przeciwnikiem korepetycji. Widzę także ich dobre strony. Pełnią ważną funkcję społeczną, bo z reguły są relacją jeden na jeden.
Nauczyciel zaspokaja w tym układzie potrzeby ucznia, dając mu poczucie wyłączności. Dla wielu jest ono ważne, a nie doświadcza się go w klasie. Uczniowie z tego korzystają. Płacąc za korepetycje i zajęcia dodatkowe, rodzice w swoim rozumieniu budują dzieciom karierę. Są przekonani, że jeśli w młodym wieku nauczą je włoskiego, metod panowania nad stresem oraz jogi, to będzie im łatwiej, gdy będą starsze – zauważa Pytlak.
To także efekt lęku – że jeśli nie zainwestujemy w rozwój dziecka, to "przegra życie". Ale tak naprawdę to, co dzieciom dziś najbardziej potrzebne, to nie kolejne umiejętności, tylko przestrzeń. Czas. Święty spokój.
Dzieci, podobnie jak dorośli, żyją dziś w świecie bez ciszy. Przeciążenie bodźcami, informacjami i emocjami stało się codziennością. Kolejnym problemem jest dążenie do perfekcyjności.
– Większość dzieci żyje dziś w złotych klatkach. Tworzymy świat, który ma być perfekcyjny i stresujemy się, że perfekcyjny nie jest. Jesteśmy gotowi o tę perfekcję walczyć pazurami. Teraz jest taka tendencja, że reagujemy na wszystko, na każdy konflikt rówieśniczy – twierdzi Pytlak.
Umysł dziecka nie ma gdzie odpocząć, bo odpoczynek wymaga nudy, a nudę traktujemy jak wroga. Tymczasem to właśnie nuda uczy samodzielności, kreatywności i daje szansę na regenerację.
Jakie dzieci wychowamy?
Jeśli nie zaczniemy odpuszczać, nasze dzieci nie będą ani szczęśliwe, ani silne. Nauczą się za to ukrywać zmęczenie, by spełniać nasze ambicje. A potem jako dorośli będą szukać ratunku w terapiach, medytacjach i poradnikach o tym, jak się zatrzymać.
Bo jeśli dzieciństwo było sprintem, dorosłość może stać się maratonem bez mety.
Źródło: krakow.wyborcza.pl