"Piotruś dostał z lektury dwóję" - słyszę od mamy płacącej mi za korepetycję. Piotruś na korepetycjach powiedział wprost, że lektury nie przeczytał i sądził, że w godzinę z mojego streszczenia nauczy się wszystkiego, co może pojawić się na sprawdzianie. Zapytałam, czego pani oczekuje, skoro syn wcale się nie przygotował. "To za co ja pani płacę!?" - wybuchła. Nie macie pojęcia, co uczniowie i rodzice wyprawiają na korepetycjach.
Jestem korepetytorką i chcę powiedzieć rodzicom jedno - porozmawiajcie ze swoim dzieckiem tak poważnie, jak rozmawiacie z jego korepetytorem. Możecie się zdziwić, co wasze dzieci wyprawiają na lekcji.
Wielu rodziców uważa, że korepetytor jest w pełni odpowiedzialny za wyniki w nauce ich dziecka.
Niektórzy uczniowie robią wszystko, by na lekcji, za którą płacą ich rodzice, nie zrobić absolutnie nic. Nazywam ich uczniami-sabotażystami.
Korepetycje? Obowiązkowo
Według szacunków w Polsce na korepetycje uczęszcza 50 proc. uczniów, jednak mam wrażenie, że większość dzieci choć raz musiała skorzystać z pozaszkolnej pomocy nauczyciela.
W moim liceum — publicznej szkole o poziomie nauczania, którym nikt się specjalnie nie chwalił — w klasie licealnej na korepetycje uczęszczali... wszyscy. Trudno nawet wyróżnić, czy to szkoły o wysokim poziomie nauczania narzucają takie tempo, że uczniowie muszą korzystać z korepetycji, czy to słabsze szkoły nie są w stanie zrealizować programu tak, by dziecko nie potrzebowało dodatkowej pomocy.
Niezależnie od tego, czy korepetycje traktowane są jako konieczne wsparcie "słabszego" ucznia czy doskonalenie umiejętności, by na maturze uzyskać 100 proc., faktem jest, że korepetycje stały się dla wielu uczniów (i płacących za nie rodziców) równoległą i pełnoprawną ścieżką edukacji.
Ile kosztują korepetycje?
Jak pisała Marta Lewandowska, niektóre rodziny na korepetycje swojego dziecka wydają nawet 2 tysiące złotych miesięcznie. Brzmi niewiarygodnie? Jak podkreśla w swoim artykule : w małych miastach ceny korepetycji zaczynają się od 60-70 zł i to często nie za godzinę zegarową, a za 45 minut lekcji.
Za godzinę języków czy matematyki lub fizyki w większym mieście u dobrego korepetytora zapłacić możemy nawet 90, 120 albo 150 złotych. A wielu uczniów potrzebuje korepetycji z kilku przedmiotów, nie mówiąc o rodzinach wielodzietnych, które płacą nawet za kilkanaście godzin korepetycji w miesiącu. Pytanie jednak, za co dokładnie płacą rodzice i czy wiedzą, co ich dzieci na korepetycjach robią.
Rodzic nie wie, za co płaci
Pierwsza grupa rodziców jest właściwie marzeniem korepetytora, bo na zajęcia wysyłają dzieci, które właściwie nie potrzebują żadnej pomocy. Czasami potrzeba im tylko motywacji lub kontroli dorosłego.
Pamiętam, że przez całe ferie przychodziło do mnie dwóch chłopców, którzy na każdych zajęciach mieli ze mną odrabiać prace domowe z języka polskiego. Nie robili tego od kilku miesięcy, poza tym byli zagrożeni, więc nauczycielka oświadczyła, że by starać się o ocenę pozytywną, muszą najpierw nadrobić zaległości.
Problem, a raczej brak problemu, w tym, że chłopcy świetnie sobie z tym radzili. Czytanie ze zrozumieniem dobrze im szło, więc bez problemu znajdowali prawidłową odpowiedź. Pisanie zaproszeń czy krótkich dialogów było dla nich pestką. Przez godzinę lekcji moja praca polegała na sprawdzaniu efektu końcowego, który zawsze był poprawny.
Jednocześnie chłopcy przychodzili do mnie dwa razy w tygodniu, co dawało razem 16 godzin korepetycji w miesiącu, za które ich mama mi płaciła.
Zasugerowałam jej, że chłopcy właściwie świetnie sobie radzą z wykonywaniem zadanych ćwiczeń i że może lepiej, gdybyśmy na lekcjach robili coś trudniejszego, a zadania rozwiązywaliby sobie w domu. Mogłaby sama na koniec je sprawdzić lub przyjść z tym do mnie.
"Nie o to chodzi, że oni tego nie umieją, ale oni bez pani nad głową tego nie zrobią. Mnie nie słuchają, więc muszą pracować tutaj" — usłyszałam. Zdębiałam. Z jednej strony jej taktyka przynosiła efekty, z drugiej — wydawała pieniądze nie po to, by czegoś swoje dzieci nauczyć, a by wykupić nad nimi parę godzin kontroli.
Rodzic płaci, rodzic wymaga
Kolejna grupa rodziców, z jakimi spotkałam się w czasie korepetycji to dorośli, którzy są przekonani, że od momentu zapisania swoich dzieci na lekcje do korepetytora, to wyłącznie on zaczyna ponosić odpowiedzialność za jego wyniki w nauce. Niektórym wydaje się wręcz, że ocenę da się kupić.
Rodzice dzwoniący z prośbą, by dla ich dziecka napisać wypracowanie, esej, wiersz to właściwie norma. Jedna z mam wspięła się na wyżyny absurdu, ostrzegając mnie przez telefon, że jeśli "za to wypracowanie jej córka nie dostanie piątki, to mi nie zapłaci".
Wyjaśniła, że jej dziecko ma z polskiego na półrocze ocenę 4/5 i priorytetem jest, by uzyskać piątkę. Przy okazji narzekała także na niesprawiedliwą nauczycielkę, która jej córki "zupełnie nie docenia"...
Najczęściej jednak pracowałam z uczniami, którzy mieli z nauką spore problemy, a w szkole średniej, jeśli chodziło o język polski najczęstszym problemem były lektury. Sam fakt ich istnienia, no bo komu chciałoby się je czytać?
Fakt chęci przerabiania grubego Sienkiewicza czy skomplikowanych "Dziadów" na korepetycjach, nie był więc niczym dziwnym. Jednak wielu rodziców i uczniów wyobrażało sobie, że 60 minut płatnych lekcji wypełni ubytki w wiedzy z ostatnich kilku tygodni.
Pamiętam licealistę, który zapisywał się do mnie raz na parę tygodni, by przygotować się do sprawdzianu z lektury. Przychodził do mnie dzień przed planowanym sprawdzianem, przyznając, że książki nie przeczytał, nie zna też żadnego streszczenia, a właściwie nie jest pewny, kto jest jej autorem i jaki miała tytuł.
Zamiast czytania lektury godzina korepetycji
W 60 minut starałam się więc przekazać mu najważniejsze informacje o "Chłopach", "Lalce" czy "Dziadach". Podstawy, które na szybko zapisywał w zeszycie, a które mógł znaleźć w każdym internetowym streszczeniu. Ale do tej pory zwyczajnie nie chciało mu się tego zrobić.
Podobnie wyglądało pisanie wypracowania z lektury — mama umawiała go na lekcję z prac pisemnych, ale okazywało się, że Piotruś (imię zostało zmienione) nie ma nawet pojęcia o tytule lektury, z której ma pisać wypracowanie.
Uważał, że uczyć się musi tylko w szkole lub na korepetycjach. Nigdy więc nie otwierał zeszytu przed ani po lekcjach ze mną. Nie trudno więc zgadnąć, że mimo korepetycji jego oceny oscylowały w przedziale niedostateczny/dopuszczający.
Wyjaśniłam jego mamie, że chłopiec musi pracować w domu, by uzyskać efekty, ona zarzuciła mi, że widocznie słabo uczę, skoro mimo korepetycji nie widać efektów w postaci ocen. Mimo wszystko "Piotruś" na korepetycje chodził do mnie dalej.
Nigdy nie przygotował tego, o co wcześniej go poprosiłam, nie był pewny, jaką lekturę w szkole omawia, nie chciało mu się sięgnąć nawet po streszczenie, więc nasze lekcje nie poprawiły znacząco jego sytuacji w szkole.
Chłopak miał jednak spokój od mamy — nie mogła mu zarzucać, że się nie uczy, bo przecież regularnie przychodził na zajęcia. Mama miała świadomość, że syn "przynajmniej coś robi". I chyba tylko ja zastanawiałam się, jaki jest sens naszych zajęć w takiej formie.
Uczeń-sabotażysta
Ostatnią grupą uczniów, jaką spotkałam na korepetycjach, są uczniowie sabotujący lekcje. Co nie byłoby niczym dziwnym — w końcu kto z nas nie marzył, by lekcja się skończyła, by nauczycielka zaczęła opowiadać o "starych czasach". Jednak mowa o lekcji dodatkowej, za którą rodzice często słono płacą.
Uczniowie lubią więc opowiadać, co po kolei działo się na lekcji, za co nie lubią swojej nauczycielki, co dzieje się w szkole, a nawet streszczać swój dzień. Co jest bardzo miłe i świadczy o ich zaufaniu. O ile nie jest taktyką na to, by na lekcji nic nie zrobić.
Szczególnie, jeśli mowa o licealistach, którzy są w stanie skupić się na 60-minutowej lekcji. Do dzisiaj pamiętam uczennicę, która koniecznie chciała umawiać się ze mną na dwie godziny z rzędu. Po jednej godzinie była wyraźnie zmęczona , więc zaczynała opowiadać o szkole, znajomych, nauczycielkach.
Zawsze przerywałam jej anegdoty, ale raz postanowiłam, że skoro ma 18 lat ma prawo sama decydować , o czym jest lekcja. Wychodząc, zapytała mnie, czy może mi zapłacić tylko za pierwszą godzinę lekcji — "bo drugą przegadałyśmy i nie za wiele stamtąd wyniosła".
Niezależnie od tego, ile jako rodzice płacicie za korepetycje i jak dobrze sprawdzacie nauczyciela, z którego usług będziecie korzystać — pamiętajcie, by równie ważną rozmowę przeprowadzić ze swoim dzieckiem. Żeby wiedzieć, za co płacicie i czego wymagacie nie tylko od nauczyciela, ale także od ucznia.