
Tylko "oficjalny" kontakt
Jestem w szoku, jak potraktowano mnie, kiedy poprosiłam nauczycielkę mojego syna o pomoc. W szkole, do której uczęszcza mój 9-letni Antek, zbliża się Dzień Autyzmu, a dzieci miały przygotować grupową pracę, do której potrzebne były różne materiały – guziki, kleje, kawałki materiałów. Chciałam się upewnić, jakie dokładnie przedmioty ma przynieść moje dziecko, bo na rozpisce od nauczycielki było co innego, a on w zeszycie miał inne rzeczy. Napisałam do wychowawczyni kilka dni temu wiadomość na Librusie, pytając o szczegóły.
Niestety, nauczycielka nie odpisała. Pomyślałam, że może coś jej umknęło, więc wysłałam też maila. I co? Znowu brak odpowiedzi. Byłam zaniepokojona, bo zbliżał się termin, a dzieci miały przygotować coś wspólnie, a nie w pojedynkę. Nie chciałam, żeby koledzy z klasy obwiniali mojego Antka za niepowodzenie. Syn wraca już sam ze szkoły, więc nie mogłam dopytać też pani osobiście, bo byłam w tym czasie w pracy.
Zdecydowałam się napisać na Messengerze – tak mi poradziło kilkoro rodziców na naszej prywatnej grupie klasowej. A co otrzymałam w odpowiedzi? Bezczelną wiadomość, która zszokowała mnie na maksa. Nauczycielka odpisała z irytacją, że odpowiada w "prywatnej wiadomości" w drodze wyjątku i żebym następnym razem kontaktowała się oficjalnie. Nie chciało mi się już tłumaczyć, że usiłowałam to zrobić od kilku dni. Dodała, że "wszystko było jasno napisane w informacji" oraz, że "nie zamierza niańczyć uczniów, którzy zaraz pójdą do 4 klasy". Swoją wiadomość, którą wysłała tuż przed lekcjami, zakończyła wiadomość stwierdzeniem: "Następnym razem może Antek zapomni głowy".
To na pewno ja jestem bezczelna?
Nie wiem, co o tym myśleć. Jestem oburzona. Jak można tak potraktować rodzica, który po prostu próbuje pomóc swojemu dziecku? Zamiast wyjaśnić w spokojny sposób, nauczycielka odpowiedziała z pogardą, niemal jakby moje pytanie było czymś złym. Rozumiem, gdybym dobijała się do niej na tym Messengerze w środku nocy albo nie wykorzystała wcześniej innych, bardziej "oficjalnych" możliwości.
Zamiast poczuć się wspieraną, poczułam się jak intruz w tej sytuacji. Jestem matką, która stara się być zaangażowana w edukację swojego dziecka, ale nie chcę, by moje próby pomocy kończyły się takimi niemiłymi odpowiedziami. Nie oczekiwałam, że nauczycielka będzie mi wysyłać jakieś dokładne wytyczne, ale uważam, że odrobina szacunku byłaby wskazana. A ta odpowiedź, tuż przed lekcjami, była niczym innym jak wyładowaniem jej frustracji, którą nie wiem, skąd miała.
Jestem wstrząśnięta tym, jak zostałam potraktowana. Owszem, prawdopodobnie to mój syn coś pomieszał, wpisując błędne informacje do zeszytu, ale ta sytuacja nie powinna być powodem do takiego chamskiego potraktowania. Jak ona tak zamierza reagować na każde pytanie rodzica o bieżące informacje to chyba czas pożegnać się z zawodem i zająć czymś mniej stresującym.