Przykra sytuacja w sklepowej kolejce
Piszę do was jako mama przedszkolaka i niemowlaka, i chcę podzielić się moimi obserwacjami na temat tego, jak w Polsce traktuje się rodziny z dziećmi. Szczerze? Jest coraz gorzej. Mam wrażenie, że dzieci stały się dla wielu ludzi problemem, a rodzice przeszkodą, która z jakiegoś powodu zakłóca im codzienne życie.
Ostatnio byłam świadkiem sytuacji, która mnie kompletnie rozbiła. Robiłam zakupy w dużym sklepie, w spokoju, bez dzieci, które zostały z tatą. Przy kasach stała młoda mama z dwójką małych dzieci – jedno w wózku, drugie przy jej nodze, wyraźnie zmęczone i marudzące. W momencie, gdy próbowała ogarnąć płaczące maluchy i jednocześnie pakować zakupy, siatka pękła, a wszystko wylądowało na podłodze.
I wiecie co? Ludzie po prostu przechodzili obok. Nikt nie pomógł, nikt się nawet nie zatrzymał. Najbardziej zabolało mnie zachowanie pary po czterdziestce, która była w kolejce zaraz za tamtą matką. Kobieta i mężczyzna nie tylko nie podali matce choćby jednej rzeczy, które przecież leżały tuż obok ich stóp, gdy płacili za swoje zakupy. Do tego jeszcze kobieta skomentowała głośno: "Może by pani coś zrobiła z tymi dzieciakami, bo się słuchać nie da!".
Dzieci są niechciane w przestrzeni publicznej
Przyznaję, nie wytrzymałam. Podeszłam i zaczęłam zbierać rozsypane zakupy, kiedy mama uspokajała dwójkę płaczących dzieci. Spojrzała na mnie z wdzięcznością, a jednocześnie z zażenowaniem – jakby przepraszała za to, że jej dzieci są po prostu... dziećmi. Bo tak to teraz wygląda. Rodzice wszędzie muszą się tłumaczyć. Za głośniejszy śmiech, za płacz, za to, że dziecko na chwilę się zagapiło i przyblokowało komuś przejście. Z jednej strony wszyscy mówią o kryzysie demograficznym, ale z drugiej – widać coraz więcej niechęci wobec najmłodszych.
Dzieci uczą się świata, testują granice, przeżywają emocje, których nie potrafią jeszcze w pełni kontrolować. To normalne. Tak samo normalne powinno być, że inni ludzie – dorośli – mają w sobie odrobinę wyrozumiałości. A tymczasem mam wrażenie, że pies szczekający w restauracji albo kot rozłożony na stoliku w kawiarni wzbudzają więcej sympatii niż dziecko, które po prostu zachowuje się jak dziecko.
Rodzice nie proszą o fanfary ani czerwony dywan, ale o zwykłą, ludzką życzliwość. O uśmiech zamiast krzywego spojrzenia. O wyciągniętą dłoń zamiast pogardliwego komentarza. Czasem mam ochotę zapytać tych wszystkich zirytowanych ludzi: czy wy nigdy nie byliście dziećmi? Czy zawsze byliście cicho i pod linijkę? A jeśli nie – to skąd ta niechęć? Nie wymagam, żeby każdy kochał dzieci, ale czy naprawdę tak trudno po prostu ich nie nienawidzić?