Tak mało dzieci, jak w 2022 roku, w Polsce nie było od dawna. Najnowsze dane Głównego Urzędu Statystycznego mówią o tym, że odsetek dzietności ostatnio tak niski był w czasie II wojny światowej. Rząd zapytany o dramatycznie spadającą liczbę rodzących się dzieci odpowiada, że to poniekąd wina opozycji. Jakim cudem?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Główny Urząd Statystyczny opublikował najnowsze dane, z których jasno wynika, że tak małej liczby urodzeń dzieci nie było w Polsce od czasów II wojny światowej.
O problem z niską dzietnością zapytano obecną władzę – komentarza udzieliła Barbara Socha, wiceminister rodziny, która powiedziała, że to m.in. wina opozycji.
Socha jest zdania, że problemem jest zbyt późno wprowadzony program 500 plus, który mógłby w latach 2005-2015 pomóc młodym w decyzji o dzieciach.
Najmniej noworodków od czasów wojny
Najnowsze dane z Głównego Urzędu Statystycznego nie napawają optymizmem. W 2022 roku zanotowano najniższy odsetek narodzin dzieci od czasów II wojny światowej. W ubiegłym roku na świat przyszło tylko 305 tys. dzieci, czyli aż o 27 tys. mniej niż rok wcześniej.
Według tych samych danych zgonów było mniej niż w poprzednim roku (448 tys. zgonów w 2022 roku), co sprawia, że nasze społeczeństwo coraz bardziej się starzeje. Wszystko dlatego, że urodzeń jest mniej niż zgonów aż o 143 tys., a współczynnik przyrostu naturalnego wyniósł -3,8.
Przez kilka następnych lat nadal będzie mniej dzieci
O komentarz w sprawie coraz mniejszej liczby ciąż i narodzin dzieci zapytano Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej. Wypowiedziała się Barbara Socha, wiceminister rodziny, pełnomocnik rządu ds. polityki demograficznej:
"To nie są dane, które napawają optymizmem. Takie spadki będziemy widzieć przez następne lata. Powodem tego jest zmniejszająca się liczba kobiet w wieku prokreacyjnym. Ubywa kobiet w najlepszym wieku do urodzenia dziecka, czyli między 25. a 35. rokiem życia" – powiedziała w rozmowie z PAP.
Wiceminister rodziny zaznaczyła, że powiązane jest to z polityką rodzinną jeszcze z lat 80. i 90., kiedy to rodzice nie decydowali się na dużą liczbę dzieci, przez co odbiło się to na kolejnym pokoleniu. Socha zaznaczyła, że w najbliższych latach będziemy obserwowali, że dzieci stopniowo będzie jeszcze mniej niż obecnie.
"Po II wojnie światowej w Polsce był boom demograficzny i rodziło się bardzo dużo dzieci – między 700 a 800 tys. rocznie. Te roczniki teraz wymierają, stąd mamy taką dużą liczbę zgonów i ona nie będzie spadać (…) Kiedy osoby urodzone w latach powojennych weszły w wiek prokreacyjny, mieliśmy do czynienia z ‘echem wyżu powojennego’. To był przełom lat 70.i 80. i wtedy również liczba urodzeń była wysoka. W najliczniejszym roczniku 1983 – było ponad 700 tys. urodzeń. Te osoby w tym roku skończą 40 lat" – wyjaśniła w dalszej części wypowiedzi Socha.
Rząd winę widzi w polityce sprzed lat
Wiceminister zaznaczyła, że takiego kolejnego echa można się było spodziewać w latach 2005-2015, ale wtedy do niego nie doszło. Z powodu polityki, gospodarki i zmian społecznych ludzie przestali decydować się na większą liczbę dzieci, zaczęli także odkładać powiększanie rodziny w czasie lub całkowicie rezygnować z posiadania potomstwa.
Wiceminister z dużą dozą pewności stwierdziła, że problem wynika m.in. z tego, że program 500 plus został wprowadzony zbyt późno, więc wielu młodych ludzi nie zdecydowało się na posiadanie dzieci, bo nie otrzymywało wsparcia od państwa. Socha przyznała wprost, że uważa, że to wina ówczesnej władzy (czyli dzisiejszej opozycji): "Programy takie jak 500 plus zostały wprowadzone za późno, o co najmniej 10-15 lat. Po 2000 roku ówczesne rządy zmarnowały potencjał tych licznych roczników".
Społeczne problemy obniżyły dzietność
Trzeba też pamiętać, że początek nowego tysiąclecia to wśród polskich rodzin wysoki odsetek bezrobocia, biedy oraz emigracji Polaków, szczególnie tych, którzy byli w wieku rozrodczym i mogliby zakładać rodziny. W tamtym momencie wiele zmieniło się w podejściu do decyzji o dziecku.
Znaczenie zaczęło mieć to, czy parę stać na utrzymanie siebie i potomstwa, a także to, że być może warto odłożyć decyzję o dziecku, bo najpierw trzeba zadbać o pracę, karierę i stabilność finansową. To tzw. pamięć społeczna, która sprawia, że do dziś pokolenie młodych wstrzymuje się przed zakładaniem rodziny. Tymi argumentami mniejszą dzietność uzasadnia wiceminister Socha.
Wina zbyt niskiej dzietności nie leży w polityce rządu?
W swojej wypowiedzi o niskich czynniku urodzeń Socha nie wspomina jednak o tym, że na obecną decyzję o posiadaniu dziecka może mieć też wpływ wysoka inflacja, horrendalne raty kredytów, brak pomocy państwa dla rodziców dzieci z niepełnosprawnościami czy wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący zakazu aborcji. Wiceminister rodziny zaznaczyła, że w obecnej sytuacji jest szansa na poprawę i powolne wyjście z niżu demograficznego, ale nic nie zadzieje się w ciągu jednego roku.
Na niższą liczbę urodzeń dzieci wpłynęła też pandemia oraz wojna w Ukrainie, które sprawiły, że ludzie poczuli się zagrożeni, więc w wielu przypadkach zrezygnowali z decyzji o dzieciach z powodu strachu przed przyszłością. We wspomnianej rozmowie Socha zaznaczyła, że to kompleksowe działania długofalowe mogą zmienić ten trend, dlatego taki nacisk kładzie się na programy typu 500 plus, Maluch plus czy Rodzinny Kapitał Opiekuńczy. Rodziców wspierać ma też praca zdalna zapisana w kodeksie pracy oraz ułatwianie im powrotu na rynek pracy po urlopach rodzicielskich, macierzyńskich i tacierzyńskich.