Wielki Post nie dotyczy wszystkich
Kiedy przeczytałam wasz artykuł o postnych śniadaniówkach w jednej ze szkół, pomyślałam: "To niemożliwe, chyba trochę przesadzają". A potem spojrzałam na rozpiskę obiadów w stołówce mojego dziecka i... zagotowało się we mnie. Bo oto okazuje się, że w państwowej, świeckiej szkole do Wielkanocy w każdy piątek na obiad będzie ryba. Bez żadnego pytania, bez żadnej dyskusji. Po prostu – decyzja podjęta, bo tak każe katolicka tradycja.
To jeszcze nie koniec cyrku, bo wg zasad katolickich Środa Popielcowa, która rozpoczyna post, też jest dniem, kiedy nie należy spożywać mięsa. I zgadnijcie – tego dnia w szkole dziecka też w jadłospisie nie ma mięsnych posiłków. Dzieci się cieszą, bo będą naleśniki na słodko z twarogiem, ale moja złość wynika z tego zmuszania do poszczenia.
Nie pierwszy raz widzę, że szkoła, która powinna być neutralna światopoglądowo, coraz bardziej zaczyna przypominać placówkę wyznaniową. Najpierw rekolekcje bożonarodzeniowe, w których dzieci niby nie muszą brać udziału, ale oczywiście cała klasa idzie na nie razem z wychowawcą, więc w praktyce trudno odmówić. Potem różaniec – znów "dobrowolny", ale wpisany w plan dnia, więc dzieci, które nie chcą iść, zostają same w świetlicy. A teraz jeszcze narzucanie postu!
Nie każdy pości, nie każdy jest katolikiem
Jesteśmy rodziną niewierzącą. Nie obchodzimy Wielkanocy w religijny sposób, nie pościmy, nie modlimy się przed jedzeniem. I mamy do tego prawo. Tak samo jak prawo do tego mają rodziny prawosławne, muzułmańskie, protestanckie czy jakiekolwiek inne. Dlaczego więc w szkole publicznej, utrzymywanej z podatków wszystkich obywateli, wprowadza się zasady jednej religii? Czy ktoś zastanawia się nad tym, że dzieci innych wyznań mają swoje posty, swoje święta i swoje tradycje żywieniowe? Nie, bo jakoś nigdy nie widziałam, żeby w szkolnym menu uwzględniono ich potrzeby.
Jasne, ryba w piątek to nie koniec świata. Ale tu nie chodzi o jedzenie. Chodzi o zasadę. To nie jest szkoła katolicka, tylko publiczna. Jeśli rodzice chcą wychowywać swoje dzieci w duchu religijnym – mają do tego prawo. Ale ja mam prawo oczekiwać, że szkoła mojego dziecka będzie wolna od takich narzuconych reguł.
Szkoła ma uczyć, a nie nawracać
Jestem naprawdę zmęczona tym, że religia wkrada się do szkoły tylnymi drzwiami. Formalnie nie ma przymusu, ale w rzeczywistości dzieci są poddawane naciskowi. W Środę Popielcową dostają postne menu, w czasie rekolekcji cała klasa idzie do kościoła, a kiedy w październiku wszyscy odmawiają różaniec, moje dziecko siedzi samo i czeka.
Jak ma się wtedy czuć? Jak ktoś gorszy? Jak ktoś, kto wybiera inną drogę, choć tak naprawdę to my, rodzice, nie chcemy, by ktoś wybierał za nas? Szkoła powinna uczyć, a nie nawracać. Powinna dawać dzieciom wiedzę, a nie wpychać je w religijne schematy. Nie każdy jest katolikiem i nie każdy chce żyć według katolickich zasad. Dlaczego tak trudno to zrozumieć?