Rodzice pozwalają dzieciom rządzić
Jestem kasjerką w dużym markecie i każdego dnia widzę, jak wyglądają relacje między rodzicami a dziećmi. Chciałabym podzielić się w tym temacie swoimi obserwacjami, bo sama też jestem mamą i nie wiem, czy to ja jestem jakaś staroświecka, czy to inni mają problem. Wydaje mi się, że dzieci coraz bardziej domagają się swojego i nie boją się używać krzyków, płaczu czy nawet rzucania się na podłogę, by tylko dostać to, czego chcą. Według mnie to zjawisko jest coraz powszechniejsze i coraz trudniej uniknąć takiego zachowania ze strony najmłodszych.
Często, gdy kasuję towary, widzę, jak dzieci zaczynają histeryzować już przy kasie. Najczęściej chodzi o słodycze, które stoją tuż przy taśmach, na których klienci wykładają zakupy. Dzieci wyciągają ręce, krzyczą, czasami biją rodziców, nie mogąc znieść myśli, że czekoladowy batonik może zostać odłożony. I tu zaczyna się prawdziwa walka.
Niektórzy rodzice, wyraźnie sfrustrowani, po prostu kupują to, czego dziecko chce, żeby tylko skończyć tę scenę. Z ich twarzy widać, że to nie jest ich wybór, ale chcą uniknąć dalszego robienia scen. Dziecko dostaje swoje, a rodzic szybko sięga po portfel, by "zapłacić za spokój".
Są rodzice, którzy próbują walczyć z dzieckiem i stawiać jakiekolwiek granice. Mówią stanowczo "nie", tłumaczą, proszą, ale im bardziej się starają, tym bardziej dziecko krzyczy. W ogóle nie słuchają tych cierpliwych matek, które mówią o emocjach i spokoju. Czasami widzę też, jak rodzice zaczynają sięgać po słodycze z rezygnacją. Widać, że po prostu czują, że nie dadzą rady wygrać tej wojny. Na ich twarzy widać zmęczenie i bezradność.
Dzieci chcą stawiać na swoim
A co w tym wszystkim z dziećmi? Czasami mają na tyle odwagi, że rzucają się dosłownie na ziemię w tym momencie, kiedy rodzic próbuje zapłacić. Wtedy mama lub tata szybko dokładają batonika, żeby jak najszybciej wyjść ze sklepu. Widać, że te dzieci po prostu testują granice, wiedząc, że w końcu dostaną to, czego chcą, bo rodzic nie ma siły, by dalej walczyć.
Zdarza się, że mam ochotę zareagować, coś powiedzieć, pomóc. Czasem nawet chamsko skomentować, że dziecko robi scenę albo, że rodzice pozwalają sobie wejść na głowę. Ale przecież moje słowa nie przyniosą im nic dobrego. Mam wrażenie, że zamiast oprzytomnienia, jeszcze mnie by się dostało, że się wtrącam. Czasami czuję się, jakbym była świadkiem czegoś, na co nie mam wpływu, a jednocześnie jako obserwator widzę, jak dzieci traktują swoich rodziców.
To smutne, bo widać, że nie chodzi tylko o słodycze, ale o coś głębszego – o brak konsekwencji, o nieumiejętność radzenia sobie z sytuacjami, w których nad dziećmi górę biorą emocje, a rodzice nie umieją im w tej sytuacji pomóc, ale też powiedzieć, że jest jakaś granica ich zachowania.
Chyba jako dorośli po prostu musimy zacząć mówić "nie" częściej i skuteczniej. Ale wiem jedno: te małe awantury, które widzę codziennie, to efekt tego, że rodzicom brakuje świadomości. Nie rozumieją, że taki brak zasad i konsekwencji sprawia, że największą krzywdę zrobią sobie i swoim dzieciom.