
Historia z przychodni dała mi wiele do myślenia
Są takie momenty w życiu, które, choć wydają się błahe, uderzają w nas jak zimny prysznic. Takie, które zmuszają do refleksji nad tym, dokąd zmierzamy jako społeczeństwo i jakie wartości przekazujemy kolejnym pokoleniom. Jednym z nich była dla mnie niedawna wizyta w poczekalni u dentysty.
Urodziłam się w latach osiemdziesiątych, więc jestem już dorosłą kobietą, która dobrze pamięta czasy, gdy dzieci mówiły dorosłym "dzień dobry" i nie przyszło im nawet do głowy zwracać się do nich na "ty". Może właśnie dlatego to, co wydarzyło się w poczekalni, wprawiło mnie w osłupienie.
Siedziało tam dwóch chłopców – jeden mniej więcej 6-letni, całkowicie pochłonięty grą na telefonie, i drugi, około 11-letni, który z żywym zainteresowaniem zaglądał w ekran młodszego brata, komentując wszystko z niezwykłym entuzjazmem i – nie ukrywajmy – dość głośno. Mama chłopców była akurat na fotelu dentystycznym, a ja czekałam na swoją kolej. W poczekalni było wolne miejsce obok nich, więc – kierując się zwykłą uprzejmością – zapytałam, czy mogę usiąść.
"Jak chcesz" – czyli granice, których już nie ma
Nie spodziewałam się, że odpowiedź nastolatka sprawi, że aż się w sobie zatrzymam. Bez chwili wahania odparł: "Jak chcesz". Nie "proszę", nie "tak, oczywiście", nie "może pani usiąść", tylko zwykłe, lekko nonszalanckie "jak chcesz".
I w tym momencie zaczęły kłębić się we mnie różne myśli. Pierwsza – o, może młodo wyglądam!? To byłoby nawet miłe, gdyby nie druga refleksja, która szybko przyszła po niej – czy to już koniec jakichkolwiek zasad? Czy naprawdę doszliśmy do momentu, w którym dziecko mówi do dorosłego na "ty", jakbyśmy byli kolegami z podwórka?
Wychowanie bez zasad?
Nie chcę generalizować, ale mam wrażenie, że dzisiejsze pokolenie dzieci i nastolatków dorasta w świecie, gdzie granice między dorosłym a dzieckiem zaczynają się zacierać. Kiedyś istniała pewna hierarchia – nie po to, by ktoś czuł się lepszy, ale po to, by nauczyć dzieci szacunku i umiejętności poruszania się w świecie. Dzisiaj często słyszymy, że "dziecko ma prawo decydować o sobie", że "nie musi nikogo słuchać", że "nie powinno się go zmuszać do niczego". I w efekcie mamy pokolenie, które nie czuje potrzeby, by zwracać się do dorosłych z szacunkiem.
Czy to ich wina? Nie do końca. To my – dorośli – stworzyliśmy ten świat. Świat, w którym rodzic boi się zwrócić uwagę swojemu dziecku, a nauczyciel w szkole musi uważać na każde słowo, bo może zostać oskarżony o "złe traktowanie". W którym mówimy: "nie musisz się dzielić, jeśli nie chcesz", "rób to, co czujesz", "świat ma się dostosować do ciebie".
Czy to jeszcze rozwój, czy już brak wychowania?
Jasne, świat się zmienia. Nie musimy trzymać się skostniałych zasad tylko dlatego, że "zawsze tak było". Ale są pewne fundamenty, które powinny pozostać niezmienne. Szacunek. Uprzejmość. Umiejętność odnalezienia się w społeczeństwie. Jeśli te wartości zatracimy, to co nam zostanie?
Być może dla niektórych taka sytuacja to drobiazg. Może ktoś powie: "to tylko zwrot, bez przesady!". Ale takie drobne rzeczy składają się na większy obraz. Jeśli dziecko mówi do obcej dorosłej kobiety na "ty" bez cienia wahania, to w jaki sposób będzie traktowało nauczycieli, przyszłych pracodawców, czy po prostu ludzi wokół siebie?
Nie oczekuję, że nastolatek będzie składał mi pełne grzeczności formułki, jak na audiencji u królowej. Ale "tak, proszę", "może pani usiąść" – to nie jest przesada. To elementarna kultura.
A jakie jest wasze zdanie?