"Nie wiem nawet, od czego zacząć, bo jestem wściekła i rozczarowana jednocześnie. Wierzyłam, że w przedszkolu moja córka jest pod dobrą opieką, ale okazuje się, że nauczycielki nie tylko dopuściły do niebezpiecznej sytuacji, ale też świadomie ją zataiły". – czytam we wstępie listu.
Takie rzeczy w przedszkolu?
"Kilka dni temu córka wróciła z przedszkola, jak zwykle radosna, ale wieczorem zaczęła skarżyć się na ból brzucha. Początkowo myślałam, że to jakaś wirusówka albo że coś jej zaszkodziło w jedzeniu. Kolejne godziny mijały, a ona czuła się coraz gorzej – bolał ją brzuch, miała mdłości i była bardzo osłabiona. Nie wiedziałam, co może być przyczyną, dlatego skontaktowałam się z przedszkolem, żeby zapytać, co jadła w ciągu dnia. Dobrze, że mam numer do nauczycielki.
I wiecie co? Najpierw usłyszałam, że wszystko było w porządku, że obiad był standardowy, że na podwieczorek dzieci jadły owoce i jogurt. Dopiero gdy zaczęłam naciskać i pytać wprost, nauczycielka przyznała: 'No tak, dzieci bawiły się makaronem… ale to tylko do prac plastycznych'.
Okazało się, że dzieci robiły laurki, wyklejały je surowym makaronem. Moja córka (a może i nie tylko ona) postanowiła sobie trochę tego makaronu pochrupać. Oczywiście nikt tego na początku nie zauważył. Jak to możliwe? I nikt mi tego potem nie zgłosił.
I tutaj jest największy problem. Rozumiem, że w grupie przedszkolnej trudno wszystkiego dopilnować. Wiem, że dzieci mają różne pomysły. Ale dlaczego nauczycielki nie powiedziały mi o tym od razu? Może wtedy mogłabym szybciej zareagować, podać jej coś, co złagodziłoby dolegliwości? Może uniknęłaby bólu brzucha i złego samopoczucia?
Zamiast tego, musiałam sama się wszystkiego domyślać i wyciągać informacje jak detektyw. To jest dla mnie niewybaczalne. Rodzice powierzają nauczycielom swoje dzieci i wierzą, że będą mieli nad nimi kontrolę. Liczą też na ich szczerość. Tymczasem ja poczułam się oszukana i zlekceważona.
Nie zamierzam zostawić tej sprawy. Chcę wiedzieć, jakie procedury obowiązują w przedszkolu i czy nauczycielki faktycznie mają świadomość tego, co robią dzieci. Bo jeśli nie potrafią dopilnować nawet tego, żeby dzieci nie jadły materiałów plastycznych, to co jeszcze mogło się wydarzyć, a o czym nigdy się nie dowiem?".
Doskonale rozumiem zdenerwowanie i oburzenie czytelniczki, ale z drugiej strony próbuję się też postawić na miejscu nauczycielek. Faktem jest, że każdego nie da się dopilnować, a dziecięce pomysły potrafią przyprawić o ból głowy. Nie rozumiem tylko jednego, dlaczego od razu nie opowiedziały mamie o całym zajściu?