Chore dzieci w żłobkach – problem, który wraca jak bumerang
Na Threadsie użytkowniczka o nicku padidka postanowiła poruszyć temat, który budzi kontrowersje wśród rodziców, nauczycieli i opiekunów. Zapytała:
"Mam pytanie do rodziców, którzy wysyłają do żłobka dzieci z gorączką, duszącym kaszlem, zielonym gilem i brakiem apetytu. Czy Wam nie jest ich szkoda? Abstrahując od tego, że zaraża inne dzieci i koło się zamyka… Rozumiem posłać dziecko z lekkim katarem, które energia rozpiera, ale z wyżej wymienionymi objawami… Co Wami kieruje?" – zapytała.
Komentarze pod jej postem posypały się lawinowo.
Albo zostaję w pracy, albo zostaję bez pracy
Jeden z komentarzy pokazał brutalną rzeczywistość wielu rodziców:
"Byłam w sytuacji, gdzie moje dziecko zaprowadzone zdrowe do przedszkola, po śniadaniu zaczęło wymiotować jak kot. Zadzwonili z informacją, by po dziecko przyjść, a moja szefowa powiedziała, że jak wyjdę, to mogę nie wracać.... Myślę, że to jest powód. Niewiele osób może sobie pozwolić na utratę pracy".
I tu dochodzimy do sedna. Wielu rodziców nie ma wyboru. Wysyłają chore dzieci do placówek nie dlatego, że chcą, ale dlatego, że boją się o swoją pracę. System nie wspiera ich na tyle, by mogli bez konsekwencji zostać w domu i opiekować się maluchem, ale to nie tłumaczy ich z tego, że posyłają do placówki tak chore dzieci.
Do dyskusji włączyła się również pewna nauczycielka:
"Mogę powiedzieć, że ono potem siedzi smętne, marudne, nie ma sił i chęci na zabawę, jedzenie. Często czuje potrzebę położenia się, drzemki. Sala pełna dzieci, z dużym hałasem nie jest dobrym miejscem dla chorego dziecka. I mówimy o chorym, a nie zakatarzonym czy z pozostałościami kaszlu od dwóch miesięcy. Naprawdę widać różnicę".
"W domku tak nie było" – czyli klasyk z szatni
Jeden z użytkowników podzielił się anegdotą, która mówi sama za siebie:
"Najlepszy tekst w szatni, gdy dziecko nagle zacznie dusić się od kaszlu: 'O, a co to za kaszelek, w domku tak nie było'".
Brzmi znajomo? Wielu rodziców świadomie ignoruje objawy albo udaje, że ich nie widzi. Dopóki w domu nie ma dramatu, dziecko idzie do żłobka czy przedszkola. Dopiero gdy zaczyna się "dusić" na oczach innych, nagle pojawia się zdziwienie.
Są "ważniejsze" rzeczy niż zdrowie dziecka?
Inna użytkowniczka napisała wprost:
"No ale przecież dla niektórych to jest w porządku… bo są ważniejsze rzeczy. Przerażona jestem, jeżeli ktoś naraża zdrowie i życie swojego dziecka świadomie".
To już mocniejszy głos w dyskusji. Kto ma rację? Z jednej strony trudno oceniać rodziców, którzy boją się utraty pracy i nie mają nikogo, kto mógłby zająć się chorym maluchem. Z drugiej – to właśnie przez takie sytuacje choroby rozprzestrzeniają się błyskawicznie i za chwilę chore jest nie tylko jedno dziecko, ale cała grupa, a maluch męczy się podczas pobytu w placówce.
Może więc, zamiast oceniać, warto się zastanowić, co zrobić, żeby rodzice nie musieli wybierać między zdrowiem dziecka a własnym etatem? A wy, co o tym myślicie?