logo
Kiedy myślisz pierwszy raz o swoim potencjalnym macierzyństwie, to tak jakbyś spacerowała brzegiem oceanu. Fot. Pexels.com
Reklama.

Długo więc myślałam o tym, czy porównanie rodzicielstwa do pływania jest dla mnie ok. Chyba tak, chyba to całkiem zgrabna metafora.

Nauka pływania

Kiedy myślisz pierwszy raz o swoim potencjalnym macierzyństwie, to tak jakbyś spacerowała brzegiem oceanu. Woda dotyka twoich stóp, czujesz ją, ale masz nad tym pełną kontrolę. Myśli o macierzyństwie mogą być powolnym wchodzeniem do jeziora w środku upalnego lata. Sama decydujesz, jak daleko wejdziesz, jak głęboko. Czy twoje stopy oderwą się od bezpiecznego dna i twoje ciało będzie musiało wykonać jakiś ruch, by utrzymać głowę nad powierzchnią.

Sama decyzja o dziecku jest już wejściem głębiej, wyborem kamienia w górskim potoku, na którym stajesz i patrzysz, jak woda rwie. Jeden błędny ruch i jesteś w jej nurcie. Jest niewielki, a woda niezbyt głęboka, przez większość czasu obmywa twoje ciało i wciąż czujesz, że masz to pod kontrolą.

Wszystko zmienia się, kiedy na świecie pojawia się życie. Zawiniątko, które w jednym momencie staje się twoją ziemią, niebem, rzeką, jeziorem, oceanem. I po tym, jak z mocą wodospadu wlewa się w ciebie odpowiedzialność za to, by utrzymać tę istotę przy życiu, tracisz kontrolę.

Znowu jesteś pokornym uczniem, rozrzucającym chaotycznie ręce i nogi, uderzając o taflę wody. Próbujesz kontrolować swoje ciało, nurt, głębokość, wyczuć dno, nie stracić go. Utrzymać głowę nad powierzchnią.

A kiedy już niemal czujesz, że pojąłeś, że tworzysz z wodą jedność, że odzyskujesz kontrolę – kolejny prąd wyrywa cię z tego stanu, znowu zostajesz sam na sam z żywiołem i nie masz większego wpływu na przebieg zdarzeń.

Tym jest rodzicielstwo, w jakimś sensie. Próbą, nieustanną próbą utrzymania głowy nad powierzchnią ziemi. Nieustanną próbą nieznalezienia się na dnie.

A ono istnieje i jest całkiem rzeczywiste. I wcale, naprawdę, nie aż tak daleko, jak mogłoby się wydawać. Ono jest tam, gdzie sięga nasze człowiecze wyczerpanie, gdzie sięga nasz permanentny brak snu, dysregulacja emocjonalna, spirale niepoprzecinanych jeszcze łańcuchów pokoleniowych. Wszystko tam jest, na tym dnie, w tych wodach mętnych. I wystarczy jeden, może dwa złe ruchy, by go dotknąć. Nie trzeba wiele.

Jest jednak nadzieja, gdyż w rodzicielstwie trudno raczej utonąć. Odpowiedzialność, ta wielka, która się w nas wlewa, ona właśnie utrzymuje nas przy życiu. Nie możesz pozostać na tym dnie, nie możesz biernie czekać, aż porwie cię nurt. Obok ciebie płynie życie, jesteś jak matka-wieloryb, przemierzasz tysiące km przez wody oceaniczne, a obok ciebie cały czas płynie twój potomek.

Nie możesz opaść na dno, nie możesz na nim pozostać. Musisz wypłynąć znowu, odbić się od tego, co tam w tym mroku i złapać oddech. Zacząć od nowa. Tym również jest rodzicielstwo: nowymi początkami, nowymi staraniami, obieraniem nowych dróg. Utrzymywaniem głowy nad powierzchnią tafli wody.

Czytaj także: