Zimą szkoły organizują uczniom wyjazdy na białą szkołę i wiele dzieci z ogromną chęcią korzysta z takiej możliwości. Czasami jednak okazuje się, że warunki wyjazdu zaskakują dzieci i młodzież. O takiej właśnie sytuacji napisała nam Karolina, mama 12-letniej Kai.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Bardzo denerwuje mnie gadanie ludzi o tym, że dzisiejsze dzieci są ograniczone i niesamodzielne. Sama jestem mamą trójki dzieci: dwójki przedszkolaków i dziewczynki, która właśnie wkracza w wiek nastoletni (ma 12 lat). Kaja teraz pierwszy raz pojechała na białą szkołę i muszę przyznać, że to niezła szkoła przetrwania dla niej, ale i sprawdzian dla mnie" – opowiada w mailu Karolina.
"Zawsze wydawało mi się, że wychowuję dzieci na samodzielne i odpowiedzialne osoby, staram się każdemu od najmłodszych lat dawać obowiązki i uczyć podstawowych rzeczy, które warto umieć robić 'wokół siebie'. Dzieciaki samodzielnie zmieniają w przedszkolnej szatni kapcie, sprzątają po swoich posiłkach, a najstarsza córka świetnie radzi sobie nawet z gotowaniem. Nie chciałabym, żeby któreś z nich zostało kiedyś z takimi zadaniami samo i żeby czuło się przytłoczone. Dlatego zależało mi, żeby zadbać o ich umiejętności.
Dlatego teraz kiedy Kaja pojechała na białą szkołę kilka dni temu i zadzwoniła do mnie z płaczem i pretensjami, byłam bardzo zaskoczona. Ona zawsze ze wszystkim sobie świetnie radziła, wydawało mi się, że jest odporna psychicznie i podejmuje się wyzwań, więc wyjazd bez rodziców nie będzie żadnym problemem. Wiadomo, są rówieśnicy i nauczyciele, ale to zupełnie inna opieka niż wyjazd na narty z rodzicami".
Chce wracać do domu
Mama 12-latki była zdziwiona reakcją córki na zasady obowiązujące na wyjeździe: "Kaja jeszcze nie była na żadnych koloniach, ale byłam pewna, że właśnie biała szkoła będzie świetnym początkiem tego rodzaju przygód. Tymczasem dosłownie drugiego dnia wyjazdu córka zadzwoniła do mnie z płaczem. Prosiła mnie, bym zabrała ją z wyjazdu i narzekała, że wszystko jest nie tak, jak powinno być.
Zaczęła wyliczać, że problemem jest rozmieszczenie w pokojach (nauczycielka nie zgodziła się, żeby Kaja była w jednym pokoju z przyjaciółką, bo jej zdaniem 'dziewczyny za bardzo się nakręcają'), treningi na stoku, posiłki i wszystko inne. Okazało się, że każdego dnia nauczyciele wymagają od uczniów nie tylko współpracy, ale również sprawdzają czystość w pokoju i nie wypuszczają ze stołówki, jeśli ktoś nie zje posiłku. Kaja z płaczem prosiła, żebym przyjechała po nią. Zapierała się, że więcej na żaden taki wyjazd nie pojedzie.
Muszę przyznać, że byłam zdziwiona, że biała szkoła wywołała u mojej córki takie emocje. Z drugiej strony rozumiem ją i uważam, że np. zmuszanie do posiłków to rodzaj przemocy, której nie powinno być na żadnej płaszczyźnie. Sama jednak nie wiem, czy nie przesadzam. Z jednej strony rozumiem tę potrzebę trzymania się zasad przez nauczycieli, ale dzieci potrzebują też jakiejś wolności, kiedy spędzają czas na wyjeździe..." – zastanawia się mama 12-latki.