Opublikowałam ostatnio artykuł o tym, że rodzice nawet w Wigilię decydują się posyłać dzieci do przedszkola. Otrzymałam wiele maili od rodziców, ale również nauczycieli przedszkolnych, którzy starali się przedstawić mi swoje opinie w tej sprawie. Napisała również mama 2,5-letniego malucha, zauważając, że rodzice decydują się na takie kroki, bo nie mają wyjścia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy porównamy obecnych rodziców z tymi z lat 80. i 90., zobaczymy jak na dłoni, że obecni zupełnie inaczej opiekują się dziećmi i je wychowują. Kiedyś nie tylko wiedza na wiele tematów okołodziecięcych była mniejsza, ale były też inne zwyczaje. Dzieci wychowywano często w domach wielopokoleniowych, a dla dziadków było oczywiste to, że pomagają swoim dzieciom w wychowywaniu i opiece nad wnukami.
Dziś rodzice często są zdani sami na siebie (ewentualnie pomoc niani, za którą trzeba dodatkowo zapłacić) i stąd część z nich decyduje się na zapisywanie dzieci do żłobków i przedszkoli. Całodzienna opieka nad maluchem jest pracującym rodzicom po prostu niezbędna, bo nie mają pomocy ze strony cioć czy dziadków. Nasza czytelniczka, która napisała do mnie wiadomość, przyznała, że nie dziwi jej to, że ktoś zdecydował się przyprowadzić dziecko w Wigilię do przedszkola.
"O ile sama nie zostawiłabym mojego dziecka (które ma 2,5 latka) w Wigilię w żłobku, to całkowicie rozumiem ludzi, którzy tak robią. Razem z mężem żyjemy w dużym mieście i na palcach obu rąk mogę policzyć, ile razy ktoś z rodziny pomógł nam w opiece nad dzieckiem, odkąd synek się urodził. Rodzinę mamy nawet w tym samym mieście, ale wiecznie zajętą swoim życiem i swoimi sprawami.
Tymczasem ja wychowywałam się w domu wielopokoleniowym, gdzie zawsze ktoś był. Moi rodzice mogli chodzić na imprezy, bo zawsze ktoś mógł mnie doglądać, przygotowania wigilijne też były łatwiejsze, gdy w domu było 6 par rąk do pracy" – opowiada w mailu nasza czytelniczka.
Nikt nie poczuwa się do pomocy
W dalszej części wiadomości czytelniczka opowiedziała o swojej perspektywie jako rodzica 2,5-letniego malucha: "Dzisiaj matki nierzadko zostają z tym same i co najwyżej z mężem wychuchanym przez swoich rodziców, który nawet jajecznicy usmażyć nie umie. Może, zamiast ciągle jeździć po przepracowanych matkach, warto zerknąć na społeczeństwo, ich rodziny, babcie i dziadków. I wtedy ocenić, jak wspierają te matki w ich ogromnie trudnej roli wychowywania młodego pokolenia.
Sama miałam kiedyś nieprzyjemną sytuację, kiedy najbliższa rodzina nie chciała nam pomóc w trudnej zdrowotnie sytuacji, kiedy nasze dziecko wylądowało w szpitalu. Tamta historia pokazała, jak współcześni rodzice nie bardzo mogą liczyć na pomoc rodziny. W Polsce panuje przekonanie twoje dziecko, twój problem.
Nie ma społecznej odpowiedzialności za dzieci, brakuje traktowania dzieci przez społeczeństwo jako naszą przyszłość i nadzieję. Rodzice dla społeczeństwa są ciężarem. Sama tak się poczułam wiele razy, np. kiedy zostaliśmy wyrzuceni z restauracji w Warszawie, bo nie było miejsca na wózek naszego dziecka, a kelner z obrzydzeniem patrzył na naszą rodzinę" – opisuje nasza czytelniczka.
A czy wam zdarzyło się być krytycznie postrzeganym w społeczeństwie tylko ze względu na bycie rodzicem? A może chcielibyście podzielić się jakąś opinią o tym, że dziś starsze pokolenia nie pomagają młodym rodzicom? Chętnie przeczytam o perspektywie innych czytelników: martyna.pstrag-jaworska@mamadu.pl albo: mamadu@natemat.pl.