Warszawskie przedmieścia. Popołudnie. Jadę wolno przez osiedlowe ulice. Moja 5-letnia córeczka cicho podśpiewuje z tyłu. Na chodnikach chodzą ludzie, gdzieś się spieszą, czasami wolnym krokiem suną przed siebie. Czekają na autobus, niosą zakupy, na smyczach prowadzą psy.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wśród nich zawsze wyraźnie widzę te dzieciaki: niskie, niedużo większe od mojej córki. Same na chodniku, na przejściu, z ciężkim, wielkim plecakiem na pleckach.
I nie mogę oprzeć się myślom, które się pojawiają: "Dlaczego ktoś pozwolił tak małemu dziecku na samodzielne powroty?".
Tymczasem taki widok nie jest rzadkością. W najlepszym przypadku na dzieci czeka ktoś dorosły w domu, w najgorszym: w najmniejszej kieszeni plecaka skrywają klucze, a w ubranie wszyte mają AirTagi.
Patrzę na te drobne ciałka uginające się pod ciężarem plecaka i podejmuję decyzję: moja córka nie będzie tym dzieckiem. Nie wyobrażam sobie, żeby za rok, dwa, kiedy nie skończy… sama nie wiem, może 10. roku życia, chodziła samodzielnie po ulicach Warszawy.
Nadopiekuńczość? Być może. Czujność? Miłość? Troska? A może świadomość tego, że na świecie jest całkiem sporo złych ludzi?
7-letnie dziecko to wciąż tylko 7-letnie dziecko. Często nie sięga nawet 140 cm wzrostu. Słowa jeszcze gubią się w ustach i głowie, uczy się wszystkiego, wciąż jest w procesie. Oczy rozproszone, myśli rozproszone. Poczucie czasu raczej kiepskie.
Scena z dzieciństwa
Scena z mojego dzieciństwa: Mam 7 lat, szkoła jest oddalona od rodzinnego mieszkania o kilkaset metrów, tuż za osiedlem. Wracam sama, mama czeka w domu. Jesteśmy umówione. Wychodzę ze szkoły z mocnym postanowieniem skierowania kroków prosto do domu. Koleżanka mnie zagaduje, zaczynamy zabawę. Nie wiem, ile mija czasu. Może godzina, może więcej.
Pamiętam tylko zapłakaną, zdenerwowaną mamę i jej złość. Zostawiła mojego małego braciszka samego w domu, wybiegła, by mnie szukać. W głowie pisała najgorsze scenariusze. Wiem, jak to jest martwić się o dziecko. Od kiedy zostałam matką, czuję to każdego dnia. I te wyrzuty sumienia z tamtego dnia również.
7-letnie dziecko to wciąż dziecko. Naiwne, niewinne. Nie wyczuje podstępu, nie krzyknie: zostaw mnie! Ja nie chcę sobie nawet wyobrażać, ile rzeczy mogłoby pójść nie tak podczas takiego powrotu.
Poczekam, będę ją wozić, będę jej słuchać i patrzeć na nią. Kiedy dojrzeje, kiedy udowodni, że wie, jak się bronić, jak się poruszać bezpiecznie, wtedy podejmiemy kolejne decyzje.
Teraz na widok tych małych ludzi zupełnie samych na chodniku, ulicy, ściska mi gardło. Nie chcę, by to było moje dziecko. Nie pozwolę sobie na takie ryzyko.