Pęd i pośpiech towarzyszą nam na każdym kroku. Jesteśmy zabiegani do tego stopnia, że niekiedy nawet nie mamy czasu razem zasiąść przy stole i w spokoju zjeść wspólnie posiłku. Dzieci zapisujemy na szkolne obiady, same też coś na szybko zjemy w pracy. A kiedy od święta bierzemy do ręki stary zeszyt z przepisami, dzieci zadają pytanie, które wprowadza nas w osłupienie.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy zamykam oczy i cofam się wspomnieniami do momentów z dzieciństwa, widzę ciasto drożdżowe z kruszonką, placki ziemniaczane polane śmietaną i kruche rogaliki z marmoladą wiśniową. Czuję ten zapach, którego chyba nigdy nie zapomnę. Mam wrażenie, że jestem w innym świecie.
Tamte czasy
Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam spędzać czas w kuchni. Podglądałam mamę i babcię, które w wolny dzień niemalże od świtu do zmierzchu gotowały, piekły, smażyły. Każda z nich miała swój zeszyt, który nosił ślady kuchennych wyczynów. Jedna kartka ubrudzona była dżemem, druga miała tłusty ślad masła. Kartki miały charakterystyczny zapach i taki brązowawy kolor.
Chciałam być taka jak one. Kiedy tylko nauczyłam się pisać, zaczęłam przepisywać przepisy do swojego zeszytu. Czasami z nudów, czasami dla zabawy. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, że te moje dziecięce bazgroły wykorzystam za 30 lat.
Zeszyt wypełniony jest po brzegi. Na ostatniej kartce kilka dni temu dopisałam przepis na precelki z makiem, które planowałam przygotować na rodzinne spotkanie.
Smutna prawda
Zabrałam się za kuchenne podboje. Upiekłam drożdżowe precelki, oczywiście posiłkowałam się wskazówkami z mojego najcenniejszego zeszytu. Przed przybyciem gości nie zdążyłam schować go do szuflady, leżał na wierzchu.
Odwiedziła nas kuzynka z dziećmi. Dwie dziewczynki w wieku 7 i 9 lat. Wpadły do kuchni, przywitały się i zainteresowały się tym, co leży na blacie. Otworzyły zeszyt z ogromnym zaciekawieniem. Przypuszczam, że pomyślały, że to coś do szkoły albo jakaś malowanka. Sama nie wiem.
Zaczęły przeglądać, szeptać, aż w końcu z ogromnym zdziwieniem w głosie zapytały: – Ciociu, a co to za brzydkie bazgroły? Wyrzuć to, zobacz, jak ten zeszyt wygląda. Przecież on się już do niczego nie nadaje.
W tym momencie moje serce pękło na milion kawałków. A kiedy powiedziałam im, że to jest mój najcenniejszy zeszyt z dzieciństwa, w którym skryte są wszystkie przepisy, spojrzały się na mnie jak na zjawisko i wybuchły śmiechem.
– Przepisy w zeszycie? Przecież wszystko jest w telefonie! Wejdź sobie na Instagrama i zobaczysz – powiedziała starsza. Po chwili odwróciły się na pięcie i pobiegły dalej.
Stałam i nie potrafiłam się pozbierać. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że mój zeszyt z duszą, jest dla współczesnego pokolenia dzieci przeżytkiem. Jest stertą kartek, którą te dziewczynki najchętniej wyrzuciłyby do kosza. Po co im coś takiego, skoro wszystko jest w internecie? Wystarczy kliknąć, przesunąć palcem i gotowe. Wyświetla się przepis za przepisem. Smutne, ale prawdziwe.