Jesienią spada odporność, a wirusy atakują ze zdwojoną siłą. Zarówno dorośli, jak i dzieci chorują, ale to przedszkolaki i uczniowie wystawieni są na pierwszy ogień. Z katarem, kaszlem i pogorszonym samopoczuciem walczyło już w tym sezonie niejedno dziecko. Odezwała się do nas mama, która nie kryje swojego oburzenia. "To dopiero początek, a ja mam już dość" – pisze.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jesień dopiero się rozpoczęła, a rodzice już narzekają, że w przedszkolach i szkołach pełno infekcji. Dzieci kichają, kaszlą, smarkają. Jeden na drugiego, bo przecież buzi nie trzeba zasłaniać. Zarazki rozprzestrzeniają się w zastraszającym tempie, no i mamy tego efekty.
Myślałam, że to żart
Rodzice stosują naturalne produkty wspomagające odporność. Przygotowują napary z miodu, cytryny i imbiru. Sporządzają magiczne mikstury, które podobno mają niesamowite właściwości. Dwoją się i troją, bo wierzą, że może w tym sezonie uda im się uniknąć nieproszonych infekcji. Z jakim efektem? Różnym.
To, że dzieci łapią infekcje, jest normalne. Jednak rodzicom, którzy patrzą na zasmarkane, osłabione i przemęczone chorowaniem maluchy, trudno pogodzić się z szarą rzeczywistością.
"Dopiero co moja Karolinka zaczęła chodzić do szkoły, a już przyszła przeziębiona. I to nie raz, a już dwa razy. Rozumiecie, dwa razy w ciągu miesiąca. Na szczęście wystarczyły trzy dni, by wróciła do formy. Syrop z cebuli postawił ją na nogi. Napój z miodu i cytryny też zrobił swoje.
Kiedy pierwszym razem przyszła zasmarkana, z podkrążonymi oczami, machnęłam ręką. Nie robiłam dochodzenia, kiedy i gdzie poczuła się gorzej. Czy się spociła, a potem zmarzła, czy ją gdzieś przewiało?
Jednak kiedy po dwóch tygodniach znów usłyszałam kaszel i zobaczyłam czerwony nos, wszystko się we mnie zagotowało. Po chwili już miałam jasność całej sytuacji. 'Kamila od kilku dni przychodzi do szkoły z katarem. Siedzę z nią w ławce i pół lekcji na mnie kichała' – usłyszałam od córki.
W głębi duszy miałam nadzieję, że żartuje, ale wiedziałam, że mówi prawdę. Mi się to w głowie nie mieści.
Toż to skandal
Wymagać to my potrafimy. Mamy wysokie oczekiwania w stosunku do szkoły, nauczycieli i całego systemu edukacji. Kiedy wychowawca krzywym wzrokiem spojrzy się na nasze dziecko, robimy awanturę. A kiedy kolega czy koleżanka powie mu coś niemiłego, od razu mamy ochotę zainterweniować. Od innych oczekujemy doskonałości, perfekcjonizmu i oczywiście szacunku. A sami co dajemy w zamian? Nic. Jesteśmy oschli, obojętni i znieczuleni. Bo inaczej nie potrafię tego nazwać.
Jakim trzeba być rodzicem, by chore, zasmarkane i osłabione dziecko przez kilka dni z rzędu wysyłać do szkoły? Nie dość, że taki rodzic nie zadba o dobro swojego dziecka, to też nie pomyśli, że zarazi ono pozostałych uczniów.
Ja rozumiem, że czasami trudno wziąć urlop w pracy, że niektórzy mają bardzo napięty grafik. Ale przecież są też babcie, ciocie, wujkowie czy opiekunki. Może warto rozważyć zwolnienie lekarskie na dziecko albo pracę zdalną? Zawsze coś da się wykombinować, tylko trzeba mieć chęci.
Ja to tych chorób mam już po kokardkę, tak samo jak nie mogę patrzeć na obojętnych i wpatrzonych w siebie rodziców. Umówiłam się już z wychowawczynią na rozmowę i zamierzam ją grzecznie, ale stanowczo poprosić, by zwróciła innym rodzicom na to uwagę. By nie dopuszczała do tego, by chorzy uczniowie przychodzili na lekcje. Mam nadzieję, że mnie wesprze w tym temacie".