Sezon przeziębień i nieproszonych infekcji rozpoczął się na dobre. Kaszel, katar, gorączka czy ból gardła dopadły już niejednego malucha, a w sumie i starszaka także. Bakterie i wirusy roznoszą się w zastraszającym tempie i nie ma się czemu dziwić, skoro rodzice do sprawy podchodzą z taką obojętnością.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wrzesień to czas, w którym infekcje wracają na dobre. I nie ma się co oszukiwać, do marca lepiej nie będzie. Na przełomie stycznia i lutego (przypuszczam), że możemy spodziewać się kulminacji, bo to wtedy najwięcej osób choruje. I o ile dorosły lepiej radzi sobie z przeziębieniem, to maluch już niekoniecznie.
Mamo, nudzi mi się!
Sezon jesienno-zimowy właśnie się rozpoczął. Przedszkolaki powróciły do przedszkolnych sal, a uczniowie zasiedli w szkolnych ławkach. Średnio 25 osób w sali, jeden blisko drugiego. Zarazek koło zarazka, a wirus koło wirusa. Wystarczy, że jeden maluch przyjdzie zasmarkany, a już po kilku dniach połowa grupy będzie kichała i kasłała.
Przeziębione przedszkolaki zostają w domu, matki biorą zwolnienie, albo pracują zdalnie i towarzyszą im w chwilach doli i niedoli. Już pierwszego dnia wkrada się chaos i nuda, a drugiego mamy totalny armagedon. Ratujemy się wszystkimi możliwymi sposobami, urozmaicamy dziecku czas i stajemy na głowie, by jakoś to zorganizować.
"Niektóre matki to są naprawdę bezczelne, zamiast siedzieć z tymi chorowitkami w domu, to robią rzeczy, które dla mnie są nie do pomyślenia" – pisze oburzona Sara.
Skąd ta obojętność?
"W weekend wybrałam się z synkiem na salę zabaw. Zapłaciliśmy za dwie godziny, ale już po 40 minutach wyszliśmy. Niestety, byliśmy tam o 39 minut za długo.
Tymek bawił się w najlepsze, zjeżdżał ze zjeżdżalni, tarzał się w basenach z kulkami. Byłam w pobliżu, czytałam książkę i cały czas oczywiście miałam go na oku. Usłyszałam, że ktoś kichnął, raz, potem drugi i trzeci. 'Chodź wysmarkać nos' – powiedziała jakaś kobieta, a ja w tym momencie poderwałam się na równe nogi.
Podbiegłam do Tymka, a ona do chłopca, który bawił się tuż obok mojego syna. Spojrzałam na tę kobietę niezbyt przychylnym wzrokiem, po czym usłyszałam: 'Dobrze, że są te sale zabaw, bo Olek jak jest chory, to w domu wariuje' – powiedziała.
'Dobrze, że to tylko katar, nic więcej' – szybko dodała, bo widziała, że wszystko zaczęło się we mnie gotować. Złapałam Tymka za rękę i nawet nie wiem kiedy, byliśmy już na zewnątrz.
Na te kichające i zasmarkane dzieci to ja naprawdę jestem przeczulona, bo wiem, jak to się skończy. Niestety zarazki były szybsze. Tymuś następnego dnia obudził się z bólem gardła i osłabieniem. Od trzech dni siedzimy w domu i nawet nosa na świeże powietrze nie wystawiamy. Może dziś przejdziemy się po parku, bo synek chyba lepiej się poczuł.
Bezczelność tej matki doprowadziła mnie do szału! Jak można wykazać się taką obojętnością i patrzeć tylko na dobro swoje i swojego dziecka? Jak można nie pomyśleć, że chłopiec zarazi inne dzieci? No i zastanawiam się też, gdzie była obsługa? Nikt nie zauważył, że chłopiec jest przeziębiony?
Mam nauczkę na przyszłość: od sal zabaw i wszystkich tych skupisk będziemy trzymać się z daleka aż do wiosny".