Wiele dzieci mniej więcej w okolicy drugiego roku życia zaczyna odmawiać jedzenia. Zamiast usiąść i zjeść, wolą się pobawić. Kluczową rolę odgrywa też to, co pojawia się na talerzu. Ryba? Niekoniecznie. Pomidorowa z ryżem? Już lepiej. Frytki z ogromną ilością ketchupu? Doskonale. Denerwujemy się, że nie jedzą posiłków, że nie przepadają za owocami i warzywami. A jak się okazuje, nie zawsze to one są winne.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Rodzice przyczepiają dzieciom łatkę: niejadek, co w niektórych przypadkach jest niesprawiedliwe i krzywdzące. Niechęć do jedzenia bywa wynikiem złego podejścia, zmuszania i wywierania presji. Niemałą rolę odgrywają też słodycze i wszelkiego rodzaju zapychacze, a także to, co znajduje się na talerzu. Zdarza się, że głównymi winowajcami są rodzice. Wiem, bo widziałam na własne oczy.
Nie smakuje mi
Są dzieci, które niechętnie próbują nowych smaków, boją się nowych produktów. Mają kilka dań w swoim menu i to im w zupełności wystarczy. Są też i takie maluchy, które nie mają ochoty na nic. Apetyt im nie dopisuje i jeśli by się dało, żyłyby powietrzem. Marudzą, wybrzydzają, grzebią w tym talerzu i każde danie rozkładają na czynniki pierwsze.
A rodzice chwytają się wszystkich możliwych sposobów: "Za mamusię, za tatusia i jeszcze za babcię i dziadzia. A jak za ciocię nie zjesz, to będzie jej smutno" – mówią.
Są też i takie dzieciaki, które chciałyby czegoś spróbować, mają na coś ochotę, ale rodzic im na to nie pozwala. Kiedy są to słodycze, produkty, na które maluch jest uczulony czy jakieś dania typowo dla dorosłych, zrozumiem, ale kiedy są to owoce lub warzywa, to jakoś nie potrafię tego w swojej głowie przetworzyć. Gdzie sens? Gdzie logika?
Odłóż to, proszę
Sklep spożywczy to miejsce, w którym ukryte są przeróżne historie. Ostatnio pisałam o tacie, który nie wyznaczał chłopcu granic i pozwolił do koszyka włożyć mnóstwo słodyczy. Dziś przytoczę historię z owocami.
Wybieram owoce, obok mnie urocza dziewczynka o blond włosach. Taka 4-latka. Obok niej mama, uśmiechnięta, elegancka kobieta. Dziewczynka bierze do rączki pomarańcze i pyta: "Mamo, kupisz mi pomarańcze?", na co kobieta odpowiada: "Nie, odłóż. Przecież ty pomarańczy nie lubisz".
Dziewczynka nie daje za wygraną. Próbuje przekonać mamę, że chce spróbować, ale ta jest nieugięta. W końcu lekko podnosi głos i mówi: "Zostaw to, w domu mamy banany".
Niby krótka historia, niby nic szczególnego, ale jeśli przyjrzymy się bliżej i zagłębimy w to, co wydarzyło się w sklepie, możemy odnieść wrażenie, że coś tu poszło nie tak. Być może dziewczynka naprawdę do tej pory nie jadła pomarańczy. Może wybrzydzała i zostawiała. Ale skoro teraz sama prosi i przekonuje, że chce spróbować, to dlaczego mama jej na to nie pozwoli? Dlaczego utrudnia zrobienie kroku w przód?
A potem słyszymy, że dziecko niejadek, maruda, że nie lubi owoców, że nie chce jeść warzyw. Epitetom nie ma końca. Za wzór stawiamy inne maluchy, które oddają puste talerzyki. Kierujemy w stronę swoich dzieci krzywdzące słowa, zdarza się, że oczerniamy je publicznie. A kiedy one same z siebie chcą spróbować, przełamać się, przekroczyć jakąś barierę, zakładamy, że to i tak nie ma sensu, bo na pewno im się nie uda.