O swoich dzieciach staramy się wypowiadać w samych superlatywach: mądre, kochane, zdolne, uśmiechnięte. W szczególności na placach zabaw i w osiedlowych klubikach nie możemy się ich nachwalić. Zdarza się jednak, że postępujemy w zupełnie inny, niezrozumiały sposób. Ostatnio byłam świadkiem niecodziennej sytuacji, a do tego, co usłyszałam, wciąż wracam pamięcią. W mojej głowie pojawia się tylko jedno pytanie: serio?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Czasami odnoszę wrażenie, że przechwalanie się to nasz sport narodowy. Matki, a w szczególności te "świeże", jeszcze niedoświadczone i nieprzemęczone życiowo opowiadają o swoich dzieciach w samych superlatywach: najkochańsze, najcudowniejsze i najsłodsze. Lukru i cukru pudru jest aż nadto. Z czasem zaczynają się schody, ale większość z nas i tak stara się je ukryć.
Wojna na słowa trwa
Wystarczy wybrać się na plac zabaw lub do osiedlowego klubiku, by nasłuchać się, jakie to inne dzieci są mądre, piękne i inteligentne.
– Mój synek to zaczął chodzić, gdy skończył 11 miesięcy. Nie mogę się nadziwić, jak pięknie stawia kroczki – mówi mi jedna z mam.
– Moja córeczka tak pięknie mówi. Nikt nie chce mi wierzyć, że ona nie ma jeszcze dwóch lat. Ciekawe po kim ona to ma? – usłyszałam kiedyś na placu zabaw.
Kiedy czekam na dzieci w przedszkolnej lub szkolnej szatni, też nasłucham się tych: "och i ach". Ten jest uzdolniony matematycznie, a tamten szybko uczy się języków. Ta dziewczynka chodzi na tańce i zdobywa puchary, a tamta chyba zostanie piosenkarką.
I o ile kiedyś, kiedy sama nie byłam jeszcze mamą, takie "przechwalanie" budziło we mnie różne emocje, to teraz wiem, że matki mają taką potrzebę. One po prostu nie umieją inaczej. I chwała im za to, bo dziecko trzeba chwalić i dmuchać w jego skrzydła. Najlepiej w granicach zdrowego rozsądku, ale zakochane po uszy matki, te granice często przekraczają (no i co z jego?).
Ty mówisz serio?
Myślałam, że nic mnie już w życiu (a dokładniej w przedszkolnej szatni) już tak nie zaskoczy. Myliłam się. Wyobraźcie sobie taką sytuację: czekam na syna w szatni. Przeglądam telefon i widzę, jak inna wychowawczyni prowadzi jakiegoś chłopca. Ten przytula się do mamy, ona daje mu buziaka i zerka na nauczycielkę.
– Wszystko dobrze. Kubuś jest bardzo grzeczny, ładnie bawi się z innymi dziećmi i w ogóle jest bardzo pogodny i towarzyski. To świetny chłopiec – mówi wychowawczyni.
A co na to matka? Zamiast pochwalić, ucieszyć się, przytulić, ona wali jak z armaty.
– To niemożliwe, to chyba kłamstwo. Kuba w domu to diabeł wcielony. Nikogo nie słucha, bije się z bratem i tylko mu dokucza – mówi matka. Wychowawczyni uśmiecha się pod nosem i odchodzi.
W pierwszej chwili nie mogłam zrozumieć, co ta matka mówi. Jakoś nie mogłam zakodować i przetworzyć tych słów. Nauczycielka chwali jej syna, a ona równa go z ziemią? Nie docenia, a wytyka wszystkie wady? I to publicznie?
Dopiero kiedy spojrzałam na jej zgorzkniałą minę, zrozumiałam, że ona mówiła to na serio. Nie w formie żartu czy przekąsu. Ona nie mogła (a może i nie chciała) przyjąć do wiadomości, że jej syn jest wspaniałym i dzielnym przedszkolakiem.
Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: dlaczego? Dlaczego tak trudno przychodzi jej chwalenie i docenienie swojego dziecka? Dziecka, które jak każdy z nas może mieć kiedyś gorszy dzień i może zachować się nie tak, jak należy. Smutne.