Podobno rodzice są od wychowania, a dziadkowie od rozpieszczania. Jeśli weźmiemy pod uwagę całokształt i nie będziemy analizować każdej sytuacji, w słowach tych dostrzeżemy mnóstwo prawdy. Podczas ostatniej wizyty na placu zabaw miałam przyjemność porozmawiać z pewną babcią, która zdradziła mi swój tajemny sekret.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kiedy zamykamy oczy i przypominamy sobie chwile z dzieciństwa, widzimy dziadków. Może przemyka nam babcia smarująca dżemem chrupiące naleśniki, może wspominamy dziadka, który zabierał nas na wycieczki po lesie. Czujemy wewnętrzny spokój, ciepło, bezpieczeństwo. Jest tak, jak powinno być. Dziadkowie rzadko kiedy wymagają, podnoszą głos czy zakazują. Oni w naszym życiu pełnią zupełnie inną rolę: przyjaciół, powierników i spowiedników.
Od tego są dziadkowie
Dziadkowie są wsparciem, podporą i drogowskazem. Bo choć rodzice są blisko, wspierają i kochają, to są pewne rzeczy i tajemnice, które w pierwszej kolejności usłyszy babcia. Są pewne sprawy, które najlepiej załatwić z dziadkiem.
Dziadkowie rozpieszczają, pozwalają na więcej, na niektóre kwestie przymykają oczy. I my, rodzice, nie możemy mieć do nich o to pretensji, bo po części to ich życiowa rola.
Babcie obdarowują wnuków/wnuczki prezentami. Kupują lalki, resoraki, planszówki i pluszaki. O słodyczach i lodach nawet już nie wspominam. Ale czy jest w tym coś złego? Nie sądzę.
Usłyszałam tajemny sekret
Kilka dni temu wybrałam się z dziećmi na plac zabaw, na którym spotkałam babcię z dwójką wnuków. Chłopcy bawili się w piaskownicy, potem zjeżdżali ze zjeżdżalni, a babcia siedziała na ławce i spokojnie się przyglądała. Usiadłam obok, ona zagadała.
– Mam takich czterech. Sami chłopcy, żadnej dziewczynki. Ale fajnie, bo się razem trzymają i tworzą naprawdę zgrany zespół – powiedziała, po czym zaczęłyśmy sobie rozmawiać.
– Wie pani, jutro jadę do wnuków do drugiego syna. Oj z miesiąc ich już nie widziałam. Na pewno się ucieszą, bo upiekłam ich ulubione ciasto, zrobiłam kompot z gruszek no i jak zawsze jakieś pieniążki do skarbonki przywiozę. Bo wie pani, kiedyś to kupowałam im jakieś zabawki, różne drobiazgi, ale nigdy nic z tego dobrego nie wyszło.
Zawsze któryś był niezadowolony, któryś zazdrosny. Raz usłyszałam nawet od Tomeczka, że Kamilka to chyba bardziej kocham, bo mu fajniejsze prezenty przywożę. A przecież ja się na tym nie znam. Dla mnie wszystkie zabawki są fajne, bo za moich czasów to takich cudów nie było. Człowiek cieszył się ze wszystkiego. Kto by tam pomyślał, żeby marudzić, wybrzydzać?
Od jakiegoś czasu daję pieniążki, a to 20 zł, a to 50 zł. Na urodziny wiadomo, że więcej. I wszyscy są zadowoleni. Chłopcy nie są zazdrośni, no bo zawsze jest po równo, a i ja mam problem z głowy, bo nie muszę się po tych sklepach nachodzić. Jak pani będzie babcią, to też polecam takie rozwiązanie – tak mniej więcej mi powiedziała.
Choć na początku nie wzięłam sobie tych słów do serca, to potem rozumiałam, że ta babcia miała wiele racji. Z upominkiem ciężko trafić w gusta dzieci. A poza tym zabawki zaraz lądują w kącie. Dzieci szybko się nimi nudzą i szukają czegoś nowego. A pieniążki, nawet drobne, można fajnie wykorzystać. Można odkładać i zbierać na wymarzoną zabawkę, rower czy deskorolkę. Pomysł fajny, rozważę za 30 lat.