"Moje dziecko przecież nie jest chore". Cwani rodzice znaleźli sobie wygodne tłumaczenie
Redakcja MamaDu
23 września 2024, 14:49·2 minuty czytania
Publikacja artykułu: 23 września 2024, 14:49
Jesienią nie brakuje sporów między rodzicami o stan zdrowia przedszkolaków. Wiele osób jest przekonanych, że byłoby lepiej, gdyby dzieci z objawami infekcji zostawały w domach. Tymczasem w placówkach nie brakuje kaszlących i zakatarzonych maluchów, ich rodzice zamykają jednak temat jednym zdaniem. Przeczytajcie list od naszej czytelniczki.
Reklama.
Reklama.
"Jeszcze dobrze nie zaczął się rok przedszkolny, a już zaczęły się infekcje. Lekarze zapewniają, że to 'normalne'. Dzieci mają przecież kontakt z drobnoustrojami, a jednocześnie wiedza z zakresu higieny kuleje. Między maluchami jest też sporo czułości, co sprzyja przekazywaniu zarazków. Układ odpornościowy trenuje. Po prostu trzeba to jakoś przetrwać.
Ile infekcji w sezonie to norma?
U dzieci do piątego roku życia jest to około ośmiu i inni lekarze twierdzą, że nieco więcej i to tylko w okresie jesienno-zimowym. Staje się to nie lada wyzwaniem dla rodziców, którzy przez takie sytuacje muszą co chwilę brać zwolnienie na dziecko. Przecież nie każdy może pracować zdalnie.
W tym momencie uruchamia się u rodziców kreatywność i definiowanie na nowo, co oznacza 'chore dziecko'. Zauważyłam, że zależy to bardzo mocno nie od objawów, jakie ma maluch, ale od tego, u kogo one występują. Katarek u innych to choroba, u mojego już niekoniecznie, ale to słowa jednej z mam na zebraniu mnie mocno wkurzyły.
Otóż podczas ustalania jednolitej definicji 'chorego dziecka' i dyskusji na temat rodzajów kataru, jedna z mam orzekła, że jej córeczka przez cały okres jesienno-zimowy ma alergiczny nieżyt nosa. Zapowiedziała, że nawet jeśli dziecku będzie ciekł katar, to kilkulatka będzie nadal chodziła do przedszkola, bo to 'tylko alergia', więc żeby reszta rodziców nie miała pretensji. Chwilę potem odezwali się rodzice kolejnych 'alergików'.
Eksperci od alergii
Owszem, dziś coraz więcej dzieci cierpi z powodu alergii, a objawy mogą być przeróżne: pokrzywka, katar, łzawiące oczy, drapanie w gardle, kaszel, puchnięcie… Sama podróżuję z adrenaliną mojej córki w torbie, a drugi EpiPen awaryjnie jest w przedszkolu.
Jako mama alergiczki wiem, że to ciężki temat nawet na poziomie diagnozy, jednak do szału mnie doprowadza wyciąganie tego argumentu podczas rozmowy o chorobach zakaźnych. Mam wyraźnie, że wielu rodziców przedszkolaków bardzo wygodnie używa tego argumentu.
Każdy katar i kaszel zrzucają na alergię, bez względu na przyczynę, byle tylko wypchnąć dziecko do przedszkola. Jakby zakładali, że przez całą jesień i zimę ich dziecko na nic nie zachoruje, a każdy niepokojący objaw to 'przecież tylko alergia'. Ktoś zaraża? 'Na pewno nie moje dziecko'.
Takie zachowanie sprawia, że rodzice dzieci z alergiami przestają być traktowani poważnie. W dodatku, gdy faktycznie nie jest to alergia, przecież takie przedszkolaki zarażają innych. To bardzo egoistyczne zachowanie".