Nauka samodzielności powinna zacząć się od prostych zadań, które można już powierzyć kilkulatkowi: ubieranie się rano do przedszkola czy sprzątanie swoich zabawek. Mama 5-letniego Mikołaja została upomniana przez nauczycielkę, że nie wspiera samodzielności syna. Wychowawczyni wyciągnęła wnioski po jednej sytuacji.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kasia, nasza czytelniczka, w tygodniu sama zajmuje się dziećmi. Na jej głowie spoczywa cała logistyka związana z przywożeniem i zawożeniem dzieci do szkoły i przedszkola: "Mój mąż jest zawodowym kierowcą i cały tydzień nie ma go w domu, przyjeżdża tylko na weekendy. Ja pracuję w urzędzie w godzinach 8:00-16:00, więc starsza córka, która jest już w podstawówce, spędza czas na szkolnej świetlicy przed lub po lekcjach. Młodszy syn chodzi jeszcze do przedszkola.
Kiedy rano zbierzemy się z dziećmi do wyjścia, najpierw odwożę córkę do szkoły, a potem biegiem pędzę z synem do przedszkola. Jesteśmy zwykle chwilę przed 8:00, a tuż obok przedszkola jest moja praca, do której z przedszkola idę już pieszo. Czuję, że powinnam to wszystko wytłumaczyć, zanim opowiem o nieprzyjemnej sytuacji, jaka mnie ostatnio spotkała. Byłam niedawno na zebraniu u syna w przedszkolu i po spotkaniu wychowawczyni spytała, czy mogłybyśmy jeszcze zamienić kilka słów na osobności".
Pomagała synowi w ubieraniu
"Pani przyznała, że nie chciała mi robić wstydu przy całej grupie, ale że powinnam dać synowi trochę więcej możliwości do ćwiczenia samodzielności. Zdziwiła mnie jej sugestia, bo dotychczas byłam pewna, że jest on dość samodzielny jak na 5-latka. Syn sam się ubiera, sprząta swoje zabawki i pomaga mi w różnych czynnościach typu sprzątanie, gotowanie. W przedszkolu wcześniej nikt też się nie skarżył, że Mikołaj potrzebuje w pomocy np. w ubieraniu przed spacerem" - opowiada mama przedszkolaka.
"Okazało się, że ostatnio kilkukrotnie nauczycielka widziała nas w szatni, kiedy pomagałam na szybko synowi się rozebrać. To były pierwsze dni września, kiedy jeszcze nie mieliśmy dobrze wypracowanej porannej rutyny i codziennie byłam w niedoczasie. Pomagałam mu założyć kapcie tylko dlatego, że zostało mi dosłownie kilka minut do rozpoczęcia mojej pracy, a bardzo nie chciałam się spóźniać.
Stwierdziłam, że chyba nie ma sensu się tłumaczyć wychowawczyni z całej sytuacji. Ona doskonale wie, że taty Mikołaja nie ma w tygodniu i wszystko jest na mojej głowie. Zawstydzona obiecałam nauczycielce, że postaramy się bardziej pracować nad samodzielnym ubieraniem. Lekcja z tego dla wszystkich jest taka, żeby nikogo nie oceniać na podstawie jednej sytuacji. Dla mnie natomiast, że muszę być bardziej zorganizowana rano, kiedy odprowadzam dzieci do placówek" - kończy swój list Kasia.