Plany lekcji w wielu rodzicach i uczniach wywołują emocje. Czasami osoby odpowiedzialne za ich ułożenie naprawdę nie mają wyjścia i muszą kombinować, jak zmieścić wszystkich uczniów w klasach i dopasować im nauczycieli. Napisała do nas mama nastolatka, która jest oburzona planem syna.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nowy rok szkolny często wiąże się z oburzeniem rodziców i uczniów z powodu ułożenia planu lekcji. Nasza czytelniczka jest mamą nastolatka, u którego rozkład zajęć jest, delikatnie mówiąc, nietrafiony: "Mój syn jest uczniem 2 klasy technikum handlowego. Chodzi do zespołu szkół w dużym powiatowym mieście, w którym jest ponad 1000 uczniów. Są tam technikum, liceum ogólnokształcące oraz profilowe, więc można sobie wyobrazić, że w szkole jest naprawdę dużo uczniów.
Do tego szkoła jest spora, ma rozbudowane 2 skrzydła, żeby pomieścić wszystkie klasy, ale i tak widać, że bywa ciasno. Wyobrażam sobie, że ułożenie planów lekcji dla takiej liczby uczniów i rozmieszczenie ich odpowiednio w klasach to naprawdę duży logistyczny wyczyn. Staram się to rozumieć.
Ale mój syn dostał podczas rozpoczęcia roku szkolnego plan lekcji, którego totalnie nie umiem objąć rozumem. Wiem, że Tymek ma już 16 lat, więc nie jest małym chłopcem, który ma tylko 3-4 lekcje, bo jego mózg więcej wiedzy nie przyswoi. Są chyba jednak jakieś granice, choć po jego planie wydaje mi się, że szkoła nie widzi przeszkód, by nadwyrężać organizmy młodzieży".
Nie opłaca się jechać do domu
"Mianowicie, jego plan wygląda tak, że syn dwa razy w tygodniu ma lekcje od 12:30 do 19:00. Trochę późno kończy, ale mieszkamy niedaleko szkoły, więc powrót zajmie mu tyle, że wróci do domu i spokojnie będzie jeszcze mógł zjeść kolację, pouczyć się czy pójść na trening. Co jednak z tymi uczniami, którzy dojeżdżają do szkoły np. autobusami? Są państwo pewni, że 20 km starym autobusem nastolatki pokonają w kilkanaście minut i będą w stanie normalnie położyć się spać i wypocząć? Pomyśleliście, ile taka podróż zajmie np. zimą?
To jeszcze nie koniec, bo po jednym z takich dni młodzież następnego dnia ma według planu język polski o 8:00, czyli jeden z najważniejszych przedmiotów. Kiedy te dzieciaki mają się więc zregenerować? Czy tacy, którzy mają dalej do szkoły, powinni przenocować może u kolegów z klasy, którzy mieszkają bliżej, bo nie opłaca się jechać na kilka godzin snu do domu?
Trochę sobie żartuję, ale takie ustalenia nie są w porządku. Rozumiem, że władzom szkoły na pewno trudno było ułożyć wszystko tak, żeby każdy był zadowolony, ale nawet pracownika chroni kodeks pracy i między jednym dniem 8-godzinnej pracy a drugim ma 16 godzin przerwy. To naprawdę woła o pomstę do nieba.
Przecież nastolatki dojrzewają, potrzebują snu i odpoczynku nie tylko do tego, żeby móc przyswajać wiedzę, ale również prawidłowo się rozwijać. U dorosłych wciąż krzyczymy o work-life balansie, skracamy wymiar godzin pracy, ale dzieciom dowalamy takie plany lekcji, że ledwo mają możliwość przespania się przez 8 godzin między pobytem w szkole. Róbcie tak dalej, zobaczymy, kto będzie pracował na wasze emerytury..." – kończy swój list rozżalona mama 16-latka.