"Kiedy córka skończyła 3 latka, wybór państwowego przedszkola był oczywisty. Prywatne placówki wydawały się być takie drogie, a te państwowe przecież są darmowe. Jednak po zobaczeniu wrześniowej listy opłat, zaczynam się zastanawiać, czy to aby na pewno najbardziej ekonomiczna opcja?
Pracujemy z mężem i nie możemy liczyć na wsparcie babć. Córeczka musi swoje odsiedzieć w przedszkolu. Nasza placówka nalicza 1,44 zł za każą dodatkową godzinę pobytu dziecka. Niestety godziny pracy przedszkola nie pokrywają się z naszymi godzinami pracy. Z tego powodu korzystamy jeszcze z pomocy niani, która odbiera Alę.
Do tego trzeba doliczyć inne przedszkolne opłaty. Koszty żywienia od tego roku to bagatela: 20 zł. Opłata za wrzesień wyniesie nas ponad 510 zł (+ opiekunka), ale to nie koniec.
Przecież do tego trzeba jeszcze doliczyć składkę na radę rodziców, która w tym roku także podrożała i wynosi aż 50 zł. Trąbią na prawo i lewo, że dyrekcja publicznej placówki nie ma prawa 'zmuszać' do dodatkowych opłat, ale taka zbiórka jest dobrowolna i ma olbrzymi wpływ na jakość opieki nad dzieciaczkami.
Przerabiałam ze starszą córką. Przedszkole od gminy dostawało tak śmieszne kwoty, że ledwo starczyło na podstawie rzeczy. Dzięki porządnej składce przedszkolaki mają teatrzyki, warsztaty, upominki i bardzo fajne materiały plastyczne. To jednak nie koniec wydatków. W naszym przedszkolu już przyszła informacja o opłacie za karty pracy, co daje kolejne 180 zł.
Człowiek sobie myśli: 'No przecież to dla dobra mojego dziecka', i płaci, bo jaki ma wybór? Kłócić się z dyrekcją i podpaść? A może dać dziecko do placówki, gdzie z dziećmi nic się nie robi i każdego dnia są parówki na śniadanie?
Od znajomych wiem, że za miejsce w okolicznych prywatnych placówkach trzeba zapłacić około 1000–1200 zł i choć to brzmi dużo, to mają w tym żywienie, zajęcia, materiały i znacznie bardziej atrakcje godziny pracy. Sumując nasze wszystkie wydatki, różnica nie wychodzi taka duża. Bardzo się nastawiłam na 'darmową' opiekę, ale to totalna fikcja!".