Na temat sprzedawania przez dzieci latem na ulicy domowej lemoniady było już głośno wielokrotnie. Przeciwnicy są zdania, że to niezgodne z przepisami sanitarnymi, inni zarzucają kilkulatkom brak opodatkowania "biznesu". Nasza czytelniczka Magdalena opowiedziała o tym, jaki to według niej sposób na naukę kombinowania.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Całe lato w różnych mediach pojawiały się informacje o dzieciach, które starały się rozkręcać swoje 'biznesy', np. sprzedając lemoniadę. Wiele osób, widząc takie samodzielnie zrobione stoiska, uważa, że to uroczy sposób na naukę ekonomii i samodzielności. Dzieci przyznają często, że po prostu chcą zarobić na jakiś konkretny cel, więc wydaje im się, że to dobre rozwiązanie. W końcu praca=zarobki" – zaczyna swój list nasza czytelniczka Magdalena.
"Sama jestem przeciwniczką takich przedsięwzięć i to wcale nie ze względu na to, że sprzedaż odbywa się bez opodatkowania, w kiepskich warunkach sanitarnych czy bez legalizacji 'biznesu'. To przecież tylko dzieci, na Boga. Dobrze, że szukają jakiegoś sposobu na zdobycie pieniędzy i uczą się praw rynku. Mam jednak bardzo negatywne odczucia co do takiej sprzedaży".
"Ładne wygląda, więc kupię"
Kobieta przyznaje, że ostatnio skusiła się na zakup napoju od dzieci: "Ostatnio przed marketem sąsiadującym z moim osiedlem trójka chłopców postawiła właśnie takie stoisko. Na kartce koślawymi literami napisali, że sprzedają lemoniadę za 4 zł i kompot za 3 zł. Mieli nawet specjalne butelki z dozownikami, żeby móc nalewać napoje do plastikowych kubeczków, a w środku widać było plastry pokrojonych cytrusów. Dookoła stolika przyczepiona była plastikowa girlanda z kwiatami: całość budziła pozytywne odczucia.
To wszystko sprawiło, że zapragnęłam dołożyć im kilka złotych do sukcesu. Wracając do domu z pracy po zrobieniu zakupów w markecie, podeszłam do ich stoiska. Poprosiłam o lemoniadę, którą nalał mi jeden z chłopców, zagadując, czy nie chcę może drugiej dla męża albo kompociku dla dziecka. Rozbawiło mnie to, bo było widać, że ewidentnie starają się zarobić na mnie więcej. Po zapłaceniu wzięłam kubeczek i wypiłam napój, idąc do samochodu".
Nauka kombinowania od małego
"Wiecie co? To picie nie miało nic wspólnego z lemoniadą. Wiem, że jeśli dzieciom nie pomagają rodzice w przygotowaniu napojów, to nie ma co spodziewać się czegoś wykwintnego. Prawda jest jednak taka, że to, co mi sprzedały te dzieciaki, to zwykły rozcieńczony z wodą sok pomarańczowy, który miał tylko ładne przybranie. Cały karton w Biedronce pewnie kosztował tyle, ile ja zapłaciłam za kubeczek.
Najbardziej w tym wszystkim wkurza mnie to, że dzieci od małego uczą się kombinowania i cwaniakowania. Dlaczego nikt z rodziców nie pokazał im, jak zrobić lemoniadę taką prawdziwą z cytryn i cukru? Koszt byłby wyższy pewnie o kilka złotych, ale dzieci przynajmniej nauczyłby się uczciwości.
Przy okazji zarobiłyby i zrozumiały, czym jest praca i wynagrodzenie za nią. Teraz uczą się, że pieniądze można łatwo zarobić i się nie narobić. Szkoda tylko, że większość klientów już do nich nie wróci po skosztowaniu ich 'lemoniady'. Czy to jeszcze wakacyjna praca, czy już może robienie klientów w bambuko?" – kończy wypowiedź nasza czytelniczka.