Wydawać by się mogło, że na kolonii nic szczególnego nie może się wydarzyć. Wycieczki, spotkania integracyjne, gry, konkursy i zabawy. No jeszcze kolonijny chrzest i może jakieś nieprzewidziane sprzeczki z kolegami. Kilka dni temu z obozu nad Bałtykiem wrócił Kamil, syn naszej czytelniczki. Kiedy Marta otworzyła jego walizkę, nie mogła uwierzyć własnym oczom.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Dzieciaki wracają z kolonii, a rodzice zasypują je pytaniami. Próbują dowiedzieć się jak najwięcej, a niekiedy starają się rozwikłać niewyjaśnione zagadki. Zdarza się, że nie dowiadują się niczego, a jedynie słyszą: "Było w porządku", nic więcej. Jednak kiedy pojawia się coraz więcej niewiadomych, rozpoczynają dochodzenie.
To inny chłopak
"Na początku lipca mój 9-letni syn wyjechał na swój pierwszy w życiu obóz. Planowaliśmy wysłać go już w ubiegłym roku, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że chyba jeszcze nie jest ten czas. Nie chciałam powtórzyć błędu moich rodziców. Nie wypychałam na siłę, a rozmawiałam, poznawałam za i przeciw. Słuchałam jego potrzeb, obaw i wątpliwości.
Przez ten rok Kamil przeszedł dużą metamorfozę. Jakby 'wydoroślał', stał się bardziej otwarty, zaradny i samodzielny. To po części zasługa kolegów 'rozrabiaków', którzy wyciągnęli go spod mojej spódnicy. Pomogli mu odciąć pępowinę i zacząć stawiać samodzielne kroki. W głębi serca jestem im za to wdzięczna. Ja nie miałam w sobie tyle odwagi. Ale powróćmy do tej kolonii.
To twoja walizka?
Kamil wrócił kilka dni temu. Po obiedzie i chwili rozmowy zabrałam się za rozpakowywanie jego walizki. Otworzyłam i już chciałam zacząć segregować ubrania. Ale coś mi nie pasowało. Zaczęłam przerzucać ubrania, przyglądać się zawartości torby i nie mogłam zrozumieć, o co tam chodzi. Mniej więcej połowa ubrań nie należała do niego. Oczywiście wszystkich tych, co zabrał, nie przywiózł z powrotem. 'Gdzie są twoje ubrania? Co to za rzeczy?' – zapytałam z wyczuwalną pretensją w głosie.
'O co ci chodzi? Powymieniałem się z kolegami' – powiedział z oburzeniem. Otworzyłam usta ze zdziwienia i w pierwszej chwili nie mogłam przetworzyć tego, co ten dzieciak do mnie mówi.
Specjalnie na wyjazd pokupowałam mu nowe, fajne, markowe ciuchy. Dobre jakościowo, tanie nie były. A on mi tu przywozi połowę ubrań z jakiegoś podmiejskiego bazaru. Niektóre już pospierane, powyciągane, coś z dziurą na kolanach.
Zagotowało się we mnie w środku. Myślałam, że wybuchnę. Dobrze, że mąż przyszedł i zainteresował się tematem, bo sama psychicznie bym tego nie dźwignęła. Próbowałam zrozumieć, czym kierował się mój syn. Co miał w głowie, kiedy oddawał kolegom swoje nowe ciuchy, a brał w zamian te powyciągane szmaty?
Zaczęłam się też zastanawiać, czy wychowawczynie kolonijne niczego nie zauważyły, na nic nie zwróciły uwagi? Kiedy negatywne emocje opadły i złapałam głębszy oddech, sama odpowiedziałam sobie na to pytanie. To chyba nie jest do ogarnięcia. Przecież te opiekunki nie wiedzą, które ubrania są czyje. Kto co przywiózł, kto z kim się czym zamienił.
Próbowałam odnaleźć zagubione ubrania syna, ale nagle nikt do niczego się nie przyznaje. Nikt nic nie wie, nikt niczego nie widział. Mniejsza o większość. Mam nauczkę. Na następny obóz spakuje synowi do walizki tylko to, co nadaje się już prawie do wyrzucenia. Sprane, porozciągane, a nie nowe i markowe. By nie kusić losu".