Kramiki w turystycznych miejscowościach potrafią oczarować dzieci. Dla nich wgląda to tak ładnie, że czują silną potrzebę kupienia absolutnie wszystkiego. Podczas rodzinnych wakacji możemy kontrolować te zapędy, a co gdy nasza pociecha pojedzie na kolonie? "Jestem oburzona, że nikt nie powiedział: stop" – skarży się Agnieszka. Czy słusznie?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Wraz z końcem roku mój 8-letni syn po raz pierwszy w życiu pojechał na kolonie. Było to dla mnie duże przeżycie. Bardzo się bałam, jak sobie poradzi. Niby jest zaradnym dzieckiem, ale dość nieśmiałym. Nigdy także nie rozstawaliśmy się na tak długo. Do tej pory wyjeżdżał tylko z moją mamą.
To była duża zmiana
Nie chciałam wydzwaniać, więc ciągle się zastanawiałam, czy je, czy śpi, czy płacze, czy się odnalazł w grupie. Na szczęście okazało się, że tylko ja przeżywam to rozstanie. Szybko poznał nowych kolegów i polubił wychowawców. Gdy go odebraliśmy, był radosny, a buzia mu się nie zmykała, tyle miał do opowiedzenia.
Wciąż mówił podekscytowany o różnych atrakcjach, o tym, co widział i robił. To by znak, że już naprawdę wydoroślał i przede wszystkim, że świetnie się bawił. Jednak, gdy w domu otworzyłam walizkę, oniemiałam. Spodziewałam się nieładu, brudnych i zniszczonych ubrań lub pogubionych skarpetek, ale nie tego.
Moim oczom ukazały się samochodziki, samolociki, wiatraczki, kulki kauczukowe piłki, gniotki, gumowe robale. Próbowałam oddzielić zabawki od ubrań i co i rusz odkrywałam coś nowego. Część nawet nie wiedziałam, czym jest. Pluszowy ślimak a może kupa z oczami? Potem syn mi wyjaśnił, że to hit tego sezonu – Pou, który zastąpił pluszową gęś –Pipę.
Nie wydał na jedzenie
Krzyś dumnie ogłosił, że nie przepuścił kieszonkowego na lody i chipsy, tylko na zabawki, którymi będzie się bawił i że to dobra inwestycja. Zapytał, czy jesteśmy z niego dumni. Tymczasem to wszystko chiński badziew, rozpadający się w rękach. Płakać mi się chciało, bo syn wydął na te zabawki kilkaset złotych.
Kolonie to czas, by uczyć się zarządzać budżetem. Chciałam, by syn miał swobodę, kupił sobie coś do jedzenia, pograł na automatach i owszem, coś sobie kupił itd. Daliśmy więcej gotówki, by nie czuł się gorszy. Nie przewidziałam jednak, że wszystko wyda i to na takie rzeczy.
Zupełnie jednak nie rozumiem, dlaczego nikt nie kontroluje, co podopieczni kupują. Przecież to same śmieci! Wychowawcy powinni zwracać na to uwagę, co dzieci robią w tych wszystkich kramikach, to przecież nadal małe dzieci. Na następny raz zwrócę na to uwagę wychowawcom. Wy też koniecznie to zróbcie".