Zagraniczne wakacje typu all inclusive to nie tylko "darmowe" jedzenie w restauracjach, napoje (również z alkoholem), dyskoteki, animacje dla dzieci i taplanie w basenie. To również poznawanie kultury innego kraju. A nie, wróć... Zdaniem Sylwii, jeśli komu naprawdę zależy na zwiedzaniu, od all inclusive powinien trzymać się z daleka.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Czasem marzą mi się wakacje all inclusive. Leżenie plackiem przy basenie, jedzenie podane pod nos, wycieczki fakultatywne, z których wcale nie muszę korzystać, zero prania, sprzątania, zero potrzeb... Walkę o leżaki potraktowałabym jako rozrywkę w cenie pakietu. Piszę to bez cienia złośliwości.
Gdy dochodzi jednak do planowania wakacji, przypominam sobie, że chyba bym się zanudziła, spędzając tydzień przy basenie. Lubię zwiedzać, lubię jeść w lokalnych knajpach, lubię gubić się w obcych miastach, a samodzielne przygotowanie śniadania czy posprzątanie po sobie w Airbnb nie jest dla mnie przykrym obowiązkiem (należę do tej grupy, która zakupy w lokalnym spożywczaku i czytanie etykiet zagranicznych produktów uznaje za doświadczanie obcej kultury).
Chociaż, przyznaję, ta wizja nicnierobienia na all inclusive wciąż kusi... Zdaniem naszej czytelniczki Sylwii takie wakacje wybierają wyłącznie ignoranci, bo nikt, komu naprawdę zależy na poznaniu kultury innego kraju, by się na nie nie zdecydował. Jej wiadomość to odpowiedź na list Dominiki. Dominika pisała: "My akurat z żadnych wycieczek nie korzystamy, ale wiem, że to też jest opcja, jak ktoś to lubi" i to właśnie to zdanie skłoniło Sylwię do refleksji.
All inclusive nie poszerza horyzontów
"Przeczytałam list od pani, która napisała, że jeździ z dziećmi na all inclusive i uwielbia, bo może odpocząć, ale nie korzysta z wycieczek, bo tego nie lubi. Wg mnie to obnaża, jacy ludzie jeżdżą na all in. Ja byłam kilka razy w życiu, ale teraz mój syn chodzi do podstawówki i zależy mi na tym, żeby liznął trochę świata.
Jeśli już ktoś jeździ na taki urlop, to serio mógłby się wysilić i wydać trochę więcej kasy, żeby pojechać na jakąś wycieczkę i cokolwiek zobaczyć. Cokolwiek, serio, bo te turystyczne wycieczki to tak naprawdę niewiele i tak mają wspólnego z podróżowaniem. Ale po co, lepiej leżeć na leżaku przy basenie i mieć w nosie to, co dzieje się dookoła.
Ja rozmawiam czasem o tym w pracy, pracuję w usługach, moje koleżanki często tak jeżdżą i mówią, że one nie wychodzą nawet z hotelu, bo po pierwsze po co, a po drugie, bo się boją. Bo Egipt, Tunezja, Turcja itp. to nie są bezpieczne kraje i lepiej nie kusić losu. To ja się pytam, po co w ogóle jeżdżą. A w Polsce to nic złego ich nie spotka? Dla mnie takie podejście to ignorancja straszna i przykro aż się takich rzeczy słucha. W Tunezji nie byłam, ale w Egipcie i Turcji tak, na własną rękę, jak się szanuje ichniejszą kulturę i ma odrobinę zdrowego rozsądku, to naprawdę nie ma się czego bać.
Potem dzieci rosną w takim strachu przed innymi, przykre to. Ja chcę, żeby mój syn poznał inne kultury tak dogłębnie, a nie tak tylko z pozycji leżaka. Bo czego można się dowiedzieć na takim all inclusive. Może jak na imię mają kelnerzy i to tyle".
Waszym zdaniem Sylwia ma rację? A może jednak da się poznać obcą kulturę, nawet na all inclusive? Podzielcie się swoją opinią i napiszcie do mnie na adres hanna.szczesiak@mamadu.pl lub na redakcyjną skrzynkę mamadu@natemat.pl.