Wakacje w tym roku potrwają dokładnie 71 dni. To czas, który można wypełnić pasjonującymi podróżami i odkrywaniem nowych hobby, ale to wcale nie oznacza, że dziecięcy kalendarz musi być zapełniony atrakcjami dosłownie każdego dnia. A może jednak tak?
Rozumiem, że niektórzy nie mają innej możliwości. Sama znam rodziny, które nie mogą liczyć na wsparcie dziadków i nie mogą przejść na pracę zdalną. Nikt przecież nie ma tyle urlopu. To nie tylko duże wyzwanie logistyczne, ale i spore obciążenie finansowe. Rodzice starają się, jak mogą, by zapewnić dzieciakom opiekę w ciągu dnia.
Ja na szczęście nie muszę się tak gimnastykować. Niektórzy jednak patrzą na mnie, jakbym zaniedbywała własne dziecko, a to przecież nieprawda.
W tym roku wyjazdy i zajęcia z lata w mieście zajmą zaledwie 4 tygodnie. Resztę czasu starsza córka spędzi w domu (z pracującymi rodzicami lub dziadkami). Dopiero popołudniami, po pracy, zorganizujemy jakieś mniejsze atrakcje. Wyjścia, do kina, parku linowego, na basen, planszówki czy wycieczki rowerowe.
Choć uważam, że to sporo atrakcji, to i tak spotykam się ze sporym niezrozumieniem: "I tak będzie siedzieć w domu i nic nie robić? Kasia idzie na programowanie i jazdę konną…".
To, że rodzice nie zapisali swoich dzieciaków na jakieś zorganizowane zajęcia lub wyjazdy, nie oznacza, że te nic nie robią. Owszem, to fajne atrakcje i na pewno także moje dziecko chciałoby się czegoś nowego nauczyć, ale to naprawdę nie muszą być płatne warsztaty.
Czy jej wakacje będą gorsze, bo nie będzie kłusować i programować? Czy będą mniej wartościowe, bo postawiła sama nauczyć się szydełkować, oglądając filmiki na YouTube? Czy bieganie po podwórku, malowanie, granie w gry to naprawdę nicnierobienie?
Nie wmawiajcie dzieciom, że wszystko to, co są w stanie same sobie wymyślić, nie ma wartości. Bo to nieprawda!