– Nie po to idę do knajpy, żeby oglądać brudne pieluchy i wąchać ich zawartość – mówi mi Magda. Podczas wizyty w restauracji matka siedząca tuż obok niej przewinęła dziecko na stole. Może nie miała innego wyjścia?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Matka z dzieckiem to w przestrzeni publicznej wróg nr 1. Nieważne, co robi, jak robi i czy w ogóle robi – zawsze znajdzie się ktoś, kto wytknie jej błąd. Już sama jej obecność w przedziale w pociągu albo restauracji wywołuje szepty niezadowolenia, burknięcia pod nosem i ukradkowe spojrzenia spod byka. Jakby nie mogła w domu siedzieć!
A niech jeszcze, bezczelna, spróbuje tylko nakarmić dziecko piersią albo – o zgrozo – przewinąć. Od razu sypią się gromy. Tematu starszych dzieci, biegających, krzyczących, oglądających głośno bajki nawet nie będę zaczynać. Tylko czy to na pewno wina tych matek? A może to w miejscach publicznych brakuje dedykowanych im przestrzeni, tak by mogły swobodnie zadbać o potrzeby swoich dzieci?
"Aż mi się jeść odechciało"
Długi weekend, knajpa w centrum Poznania. Ścisk, wszystkie stoliki zajęte, a pod wejściem kolejka prawie jak przy Manekinie. Moja koleżanka Magda siedzi już w środku z grupą znajomych. Udało im się dorwać miejsce w ogródku, pod parasolem.
– Przynieśli nam jedzenie, ale nie zdążyłam nawet spróbować, bo uderzył mnie niezbyt przyjemny zapach. Nie chciało mi się wierzyć, że to z mojego talerza, więc zaczęłam się rozglądać i niemal od razu zlokalizowałam źródło zapaszku – opowiada mi Magda.
Przy stoliku obok siedziała kobieta z niemowlęciem. Gdy inni pochylali się nad talerzami, ona pochylała się nad dzieckiem – leżącym na kocyku tuż obok pustego już talerza.
– Ten stolik był zaraz obok naszego, to dziecko leżało od razu za mną. Odwróciłam się i widziałam, że matka je przewija. Brudną pieluchę położyła obok. Mogła ją chociaż na ziemi położyć! Aż mi się odechciało jeść, naprawdę. Czułam się jak w publicznej toalecie, a chyba nikt nie miałby ochoty jeść w takich warunkach – słyszę.
Pytam Magdy, czy w restauracji był pokój dla rodziców z małymi dziećmi albo toaleta z przewijakiem.
– A nie wiem, nie rozglądałam się. Mam nadzieję, że nie było, bo gdyby była, to to dla mnie absurd, że ta kobieta wolała przewijać dziecko przy ludziach. To obrzydliwe – oburza się.
Co zrobić, gdy nie ma przewijaka?
Być może w restauracji znajdowała się łazienka dostosowana do rodziców niemowląt i małych dzieci, ale matka ze znanego tylko sobie powodu postanowiła przewinąć malucha na stole. W takim wypadku podzielam zdanie Magdy: stół w restauracji nie jest odpowiednim miejscem do przewijania niemowlaka. Po pierwsze, bo stół służy do jedzenia, to chyba oczywiste. Po drugie, to dla mnie brak poszanowania intymności dziecka i wystawianie jego ciała na widok publiczny. Wystarczy odrobina wyobraźni.
Niewykluczone jednak, że takiej łazienki nie było. Co miała zrobić w takiej sytuacji matka? Iść do łazienki i przewinąć dziecko na posadzce? Na toalecie? A może w umywalce? Być może wystarczyłoby położyć malucha w wózku, zakryć budką i zapewnić – jemu i sobie – odrobinę prywatności... Macie inne pomysły?