W spocie zatytułowanym "Dziedzictwo" rolę główną gra prawa ręka. Nienaturalnie wielka, dużo większa niż lewa. Kiedy ojciec wchodzi do domu, to właśnie ta jego ręka najbardziej rzuca się w oczy. Najpierw ta wielka dłoń przytula chłopca, który czule wita tatę. Są podobni, syn też ma dużą prawą dłoń. "Ręka. To moje dziedzictwo. Ręka, którą przekazał mi mój ojciec, a wcześniej jemu jego ojciec. Ta ręka to moja historia" – mówi głos w tle, a kamera pokazuje wiszące na ścianie zdjęcie wąsatego przodka, który, a jakże, też ma wielką prawą dłoń.
Ale już po chwili widzimy, że w tej rodzinie wielka dłoń nie służyła do przytulania. Była narzędziem wychowawczym, środkiem dyscyplinującym. Kiedy chłopiec zaczyna rozrabiać przy stole, a potem z krzykiem biegnie do swojego pokoju, do głosu dochodzi rodzinna tradycja – ojciec swoją wielką dłonią pisze kolejny rozdział "historii z innej epoki, epoki przemocy, która się przenosi z pokolenia na pokolenie". Tłucze syna tak, jak jego tłukł ojciec, którego z kolei tłukł uwieczniony na zdjęciu wąsaty mężczyzna w eleganckim surducie.
Twórca spotu, znany reżyser Cole Webley, nie zostawia miejsca na niedomówienia. Pokazuje wprost, że przez lata zmieniły się stroje, obyczaje, wnętrza, ale skłonność do używania "ciężkiej ręki" jako środka dyscyplinującego wciąż ma się dobrze.
Najbardziej porażające w tym spocie jest to, że nie jest to opowieść o bezmyślnych brutalach, degeneratach, od których się można łatwo odciąć, bo to margines. To historia o wielu z nas, dobrze wykształconych, świetnie zarabiających, cieszących się szacunkiem facetach. W sumie fajnych gościach. Tyle że z tą wielką, ciężką ręką, która jest jak choroba odziedziczona po przodkach. "Ta ręka jest przede wszystkim obciążeniem" – mówi główny bohater spotu.
Nie jest już małym chłopcem, którego widzieliśmy na początku. Jest dorosłym mężczyzną. Siedzi w szpitalu, przy łóżku partnerki, która właśnie urodziła dziecko. Sięga po niemowlę i wtedy widzi tę swoją wielką rękę. Jest nią przerażony, bo wie, co może za jakiś czas zafundować temu maleństwu, które właśnie przyszło na świat. "Ta ręka jest częścią mnie, której nie potrafię ukryć. Która mówi, skąd pochodzę. Ta ręka, której się wstydzę. I której się boję" – mówi.
Ta scena sprawia, że spot organizacji StopVEO jest wyjątkowy. Bo nie ma w nim prostego oskarżenia przemocowców. Pokazuje, że wielu z nich sięga po przemoc, bo jest jej ofiarą. Nie znają innych metod wychowawczych, a nawet jak znają, to sięgają po bicie, bo to jest dla nich naturalne, niejako mają to w genach.
Ale nie ma tu też taniego usprawiedliwienia, nie da się wyciągnąć wniosku, że z tym rodzinnym dziedzictwem nie da się nic zrobić, że bite dziecko w dorosłym życiu musi stosować przemoc, bo to ciężkiej ręki jest jak przeznaczenie, którego nie można uniknąć. Można. "Ta ręka jest moim dziedzictwem. Ale zawsze można odwrócić się od swojego dziedzictwa" – słyszymy na koniec spotu. I to jest zachęta do tego, by poszukać wsparcia specjalistów, którzy pomogą zapanować nad ciężką ręką.
Spot powstał z okazji Światowego Dnia Sprzeciwu Wobec Bicia Dzieci i jest skierowany do mężczyzn we Francji. Ale powinni go obejrzeć także polscy rodzice, zwłaszcza ci, którzy byli wychowywani przy pomocy ciężkiej ręki i teraz sami mają skłonność do używania tej "metody".
A takich u nas nie brakuje. Pokazał to przeprowadzony w lipcu ubiegłego roku sondaż CBOS. Choć ogromna większość ankietowanych wyznała, że jest przeciwko karom cielesnym, to aż 19 proc. badanych stwierdziło, że lanie nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a 43 proc. – że są sytuacje, kiedy dziecku trzeba dać klapsa. Trudno to uznać za margines. Raczej za dowód na to, że ciężka ręka to rodzinne dziedzictwo w wielu polskich domach. Warto się temu przyjrzeć, choćby oglądając spot organizacji StopVEO. Wielu może on zaboleć. I chyba nawet powinien. Bo ból często skłania do tego, by zacząć leczenie.