Dzieci rosną, rozwijają się i dojrzewają w zastraszającym tempie. Zanim się obejrzymy, idą do przedszkola, szkoły, a po chwili osiągają pełnoletność i wyprowadzają się z domu. Choć te słodkie maluchy potrafią naprawdę wiele, to nam, matkom, wydaje się, że na każdym kroku potrzebują naszej pomocy. To my, nadopiekuńcze rodzicielki, utrudniamy im rozwój. Mam na to niezbity dowód.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Czas pędzi nieubłaganie, życie przecieka nam przez palce. Tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem. Pamiętam, jak mój pierwszy syn przychodził na świat. Jakby to było wczoraj. Chwila, mgnienie oka. Lada moment skończy pierwszą klasę podstawówki. A dla mnie wciąż jest malutkim synkiem.
Kiedy to minęło?
Nie mogę uwierzyć, że od kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, minęło prawie osiem lat. Dopiero co nosiłam na rękach, tuliłam i z trudem odkładałam do łóżeczka (zawsze kończyło się płaczem). Mogłabym przytulać i całować bez końca. Teraz przytulamy się jedynie w zaciszu domowym, przy kolegach nie mam na to, co liczyć. Z daleka krzyknie "pa" i pobiegnie dalej.
Nie będę udawała, że to jego dorastanie przychodzi mi z łatwością. Bo tak nie jest. Domyślam się, że z roku na rok będzie mi coraz trudniej się z tym pogodzić. Ale nie będę miała wyjścia. Dla jego dobra będę musiała to zaakceptować i przyjąć z godnością. Będę dmuchała w jego skrzydła, by leciał wysoko, po marzenia.
Synek mamusi
Wciąż zapominam, że to już duży chłopak, a nie maluch, który potrzebuje mnie na każdym kroku. Choć najchętniej wszystko podsuwałabym mu pod nos i wyręczała w tym, co trudniejsze, niekomfortowe, staram się zrobić krok w tył. Mimo wszystko chcę nauczyć samodzielności i pokazać, że każdy w życiu pracuje na własny rachunek. Jak przekonałam się w szkolnej szatni, nie tylko ja mam z tym problem. Są matki, które posuwają się za daleko.
To chyba przesada
Wychodzę z założenia: rozpieszczanie rozpieszczaniem, ale uczeń klasy pierwszej szkoły podstawowej pewne umiejętności powinien posiadać. Jedną z nich jest sznurowanie butów. Kiedy widzę, jak niektóre mamy klęczą przed swoimi dziećmi i sznurują im trampki, zastanawiam się: dlaczego?
Jeśli dziecko nie umie, to dlaczego nie zostało tego nauczone? Chyba najwyższa pora. Przecież nie jest to szalenie trudna umiejętność, której ośmiolatek nie mógłby opanować.
A jeśli dziecko umie, to dlaczego matka je wyręcza? Że niby z troski? Czy to tędy droga?
Jeśli te matki dalej tak będą kucały przed dziećmi i niczym służące wiązały kokardki w butach, to co z tych uczniów wyrośnie? Pokolenie zaradnych i samodzielnych ludzi? Nie sądzę. Pokolenie, które będzie radziło sobie z problemami i stawiało czoła wyzwaniom? Wątpię.
Wychowamy dzieci, które będą od nas uzależnione. Młodzież, która będzie wybierała buty na rzepy lub takie wsuwane, bo z tymi sznurowanymi nie będzie umiała sobie poradzić.
Wystarczą dobre chęci – dziecka i rodzica, by w jedno popołudnie ogarnąć wiązanie sznurówek. Nie chce mi się wierzyć, że ośmiolatek, który powoli zaczyna ogarniać nowe technologie, który niemalże urodził się z telefonem, komputerem czy tabletem w ręku, nie potrafi zawiązać butów.
W moim odczuciu głównymi winowajczyniami jesteśmy my, mamy. Mamy, które myślą, że tak będzie lepiej.