Absurd? Cringe? A może to zupełnie normalne, a ja się niepotrzebnie czepiam? Te historie pokazują, że dziś już nawet nie próbujemy udawać, że Pierwsza Komunia ma wymiar przede wszystkim duchowy. Liczą się okazałe prezenty, wódka na stole i dobra zabawa.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jaka jest najdziwniejsza albo najbardziej żenująca historia z Komunii, o jakiej słyszeliście? Ja zacznę: dziecko koleżanki już przy rosołku zaczęło się wiercić ze zniecierpliwienia, bo nie mogło się doczekać momentu odpakowywania prezentów. Gdy ze stołu zjechały rolady, koleżanka się ugięła. Rezolutne dziecię podbiegło do stołu z prezentami, ale wcale nie sięgnęło po te największe pudła. Zamiast nich wybrało koperty. Cały stosik. Wróciło na swoje miejsce i z obłędem w oczach zaczęło wyjmować banknoty z każdej koperty i liczyć. Na głos, rzecz jasna.
Koleżanka była wyraźnie zmieszana, podobnie jak jej mąż, no ale co mieli zrobić? Przecież Pierwsza Komunia to tak ważne, religijne święto, nie ma co robić afery. A jeśli któryś z gości poczuł się zażenowany, sam jest sobie winien – pewnie jego koperta nie była dość gruba.
Limuzyna pod kościół, alkohol na stole
Temat podobnych historii wywołujących ciary żenady poruszyła w serwisie eska.pl dziennikarka Paula Dąbrowska. Zapytała fotografów komunijnych o największe absurdy, jakich doświadczyli w swojej pracy. Część z nich nie została jednak uwieczniona – w końcu zdjęcia wujków pod wpływem czy wymiotujących 9-latków (trzeźwych – gwoli wyjaśnienia) raczej kiepsko wyglądałyby w rodzinnym albumie.
To tylko kilka przytoczonych historii:
"Przyjęcie komunijne na 80 osób z DJ-em, pokazem sztucznych ogni, pieczoną świnką. Tylko bez głównego bohatera, który po mszy tak był spragniony słodyczy, że zaczął od lodów i skończył na lodach, wymiotując na zapleczu".
"Na przyjęcia po Komunii fotograf czasem przyjeżdża, aby uwiecznić rodzinę z komunikantem. Zwykle mamy harmonogram gdzie, do kogo i w jakiej kolejności przyjechać. Jakież było zdziwienia mojej córki, gdy nagle zadzwonił pan, u którego na przyjęciu miała być za godzinę z żądaniem: 'Niech Pani do nas przyjedzie jak najszybciej'. Ja na to: 'Byliśmy umówieni za godzinę'. A pan na to: 'Ale trzeba teraz, bo szwagier wkur**** chodzi przed lokalem, impreza się nie klei, bo powiedziałem, że wódkę na stół postawie, jak fotograf zdjęcia zrobi'. Cóż, siła wyższa, zmieniliśmy harmonogram".
"Moja córka z dwiema koleżankami podjedzie pod kościół limuzyną i niech to pan ujmie na kamerze – usłyszałem. Ja na to, że ulica przed kościołem jest wąska, że będzie tłok i nie pomoże nawet pomysł z otwartym szyberdachem, przez który dziewczynki wystawią głowy i pomachają. Nic się pan nie martw – odrzekła na to mama. I było tak, jak ja mówiłem. Limuzyna nie dojechała nawet przed kościół. Nie dało się skręcić, bo była za długa... Zatarasowała cały ruch".
Podzielcie się z nami innymi absurdami komunijnymi, które zauważyliście. Możecie napisać do mnie bezpośrednio na adres hanna.szczesiak@mamadu.pl lub na redakcyjną skrzynkę mamadu@natemat.pl.