"Masz w sobie tyle emocji. Przyjrzyj się, jak się zachowujesz" – mówimy. "Uspokój się, przestań" – dodajemy. Często powtarzamy, że za współczesnym pokoleniem nie nadążamy. Nie możemy go rozszyfrować. Tok rozumowania dzieci/młodzieży, jest dla nas niezrozumiały. Zdarza się, że oczekujemy cudów niemożliwych do spełnienia. A może to z nami, a nie z nimi, coś jest nie tak?
Krążymy nad nimi jak helikoptery, zamykamy w szklanej bańce. Kiedy są małe, chronimy, zatajamy prawdę. Wszystko przedstawiamy w samych superlatywach. Udajemy, że życie to feeria barw, kolorowych, pastelowych, bajecznych. Unikamy tematów dotyczących śmierci, rozstań, bólu i cierpienia.
Jesteśmy nadopiekuńcze – tak, to prawda. Zdarza się, że we wszystkim wyręczamy. Podsuwamy pod nos, twierdząc, że w życiu się jeszcze napracuje. "Przecież to jeszcze dziecko" – myślimy.
A kiedy są już trochę starsze, bardziej samodzielne i zaradne, robimy wszystko, by z ich twarzy nie schodził uśmiech. Nie pozwalamy przeżywać negatywnych emocji. Bo negatywnych emocji dziecka boimy się bardziej niż swoich. Trudne sytuacje wywołują trudne emocje. Niezależnie od tego, czy ci się to podoba, czy nie.
Ba! Najlepiej, by uśmiech nie schodził naszym dzieciom z twarzy. Ale schodzi, a jego miejsce zajmuje smutek, złość, wściekłość. I wtedy wkraczamy my, matki. Biegniemy, pocieszamy, łagodzimy całą sytuację. Przytulamy i mówimy coś, czego absolutnie nie powinnyśmy wypowiedzieć: "Nie smuć się, bo przecież nic się nie stało".
Dla ciebie – być może. Ale twojemu dziecku może właśnie wali się cały świat. Może kłótnia z koleżanką, dziura w ulubionej bluzce, czy czerwona krosta na środku czoła jest najgorszą rzeczą, jaka mogła się przydarzyć.
Zdarza się, że nie rozumiemy. Przecież to nie są problemy, to nie jest coś, czym trzeba się przejmować. Bagatelizując, jeszcze bardziej zaostrzamy sytuację. Zamiast wesprzeć, pomóc znaleźć rozwiązanie, jeszcze bardziej drażnimy nasze dziecko. Ono się denerwuje, nam podnosi się ciśnienie, wychodzimy z pokoju i myślimy: "Jejku, co z tego pokolenia wyrośnie".
A gdyby tak zmienić tok rozumowania i zaakceptować, że współczesne pokolenie ma prawo być smutne, złe, wściekłe? Ma prawo krzyczeć, tupać nogami i zgrzytać zębami. Ma prawo przeżywać każdą emocję. I to na swój własny sposób, a nie tak, jak tobie się podoba. Jeden woli się zamknąć w sobie, drugi potrzebuje się wykrzyczeć. Nie nam to oceniać.
Najważniejsze, by znaleźć coś, co nam pomaga. Co pomaga rozładować stres, coś, co zmniejsza napięcie.
Przypomnij sobie, jak zachowywałaś się, gdy byłaś nastolatką. Nasi rodzice nie wiedzieli tyle o emocjach, co my. One były dla nich czymś o wiele bardziej tajemniczym. Dawniej to, co czuło dziecko, nie miało zbyt wielkiego znaczenia. Ważne, by było zdrowe i najedzone. Teraz przyglądamy się temu, co czuje. Rozpoznajemy emocje i staramy się przed niektórymi z nich chronić (niepotrzebnie).
Spójrz na pewne rzeczy z perspektywy swojego dziecka. Nie biegnij, gdy poczujesz przez skórę, że zaraz może się coś wydarzyć. Bądź, towarzysz, wspieraj. Nie pokazuj, że to, co czuje twoje dziecko, jest tak naprawdę nieistotne. Dla niego ta krosta na czole to jak dla ciebie porażka w pracy. Wkurzasz się, przeżywasz, denerwujesz, gdy coś ci się nie uda. Gdy coś potoczy się nie po twojej myśli. Jemu też na to pozwól. Pozwól czuć, doświadczać.
Ta jedna rzecz sprawi, że lepiej zrozumiesz współczesne pokolenie. Będziesz szła ścieżką, na której spotkasz swoje dziecko. Złapiesz je za rękę i w milczeniu pójdziecie dalej. Razem. Akceptując to, co dobre i to, co złe.