Pamiętacie państwo postać drewnianego pajacyka, który pragnął zostać prawdziwym chłopcem? Carlo Collodi stworzył opowieść o magii, silnej woli doświadczenia życia i więzi. W "Pinokiu" nie brakuje jednak dość stereotypowych odniesień, jak choćby ośla gorączka pośród wszystkich tych dzieci, które zbuntowały się przeciwko dorosłym i systemowi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Przyglądając się bajce z perspektywy dzisiejszej wiedzy, mam mieszane uczucia wobec słuszności koncepcji podziału dzieci na grzeczne i niegrzeczne, dobre i złe, mądre i głupie. Szczególny sprzeciw wzbudza we mnie ten ostatni podział.
Odnoszę silne wrażenie, że mimo upływu czasu, nad dziećmi w naszej kulturze unosi się cień uznania ich za ludzi mniej pełnych, mniej świadomych i "mniej" w ogóle niż dorośli. Nierzadko, nawet w przestrzeni publicznej i mediach, pojawiają się takie określenia, jak "głupie", "bachory" czy "durne".
Ośle uszy, wzrok pozbawiony sensu, brak możliwości wyartykułowania słów. Chociaż po to, by się obronić. Taki obraz przedstawia nam poniekąd Collodi, obraz dziecka, jako głupca, którego do obecnego stanu doprowadziło nieposłuszeństwo.
Pracowałam z dziećmi przez kilka lat swojego życia, obserwuję je dość intensywnie i kształcę się, by móc je poznać i zrozumieć jeszcze lepiej. I wiecie, co myślę? Gdybym miała wskazać głupca, wybierając pomiędzy dorosłym, który plecie takie absurdy, a dzieckiem, zawsze wskażę tego pierwszego.
Dzieci nie są głupie. Dzieci to nie bachory, dzieci nie są mniej pełne tylko dlatego, że są małe. Dzieci są świadome, mądre, bogate wewnętrznie, niezwykłe. I myślę więcej. Myślę, że mają w sobie więcej potencjału do poznania świata, zrozumienia go, akceptacji, empatii, naśladownictwa dobrych wzorców, niż dorośli.
Zamiast więc wierzyć w to, że jesteśmy ponad nimi, może powinniśmy skupić się na nauce doświadczania życia takim, jakie ono jest, od nich, a potem jeszcze na dawaniu im dobrych wzorców. Skupić swoją wielką mądrość na tym, by być dla nich czułymi przewodnikami, a nie na tym, by wyśmiewać ich naiwne pytania.
Rozejrzyjcie się
Rozglądam się po warszawskich ulicach zalanych słońcem. Niemal każdy dorosły, którego mijam, pochyla głowę nad ekranem telefonu. Obok nich czasem idą dzieci, małe, większe. Te małe w wózkach odwróconych przodem do świata wielkimi oczyma wpatrują się w niebo, chmury, mrużą powieki od słońca i wiatru. Zadziwiają się nad wielkością auta, które przejechało, odwracają główkę za przechodzącym psem. Dorośli nie widzą tego, co one, ich uwaga jest skupiona na obrazkach Instagrama.
Starsze dzieci, w brudnych od ziemi trampkach i dziurawych od wspinaczki na drzewa spodniach, zatrzymują się co kilka kroków. Spotkały motyla! A w chmurach zobaczyły znajome kształty. "Mamo, zobacz, zobacz!", krzyczy moja córka, jakby wydarzyło się coś naprawdę oszałamiającego. Paluszkiem wskazuje na chmury: "Widzisz te kształty, o tam? Wyglądają jak stado dzikich koni, prawda?". Prawda, córeczko, prawda. Nawet jeżeli nie widzę już tyle, co ty, twój zachwyt sprawia, że wciąż czuję się nienasycona życiem. I chcę nic nie wiedzieć i uczyć się na nowo, przy tobie.