Zdarza się, że ręce mi opadają. Chciałabym, aby byli przykładnym rodzeństwem, o ile takie w ogóle istnieje. A oni kłócą się, popychają, dokuczają sobie nawzajem. Moi dwaj najstarsi synowie są dość charakterni. Mają swoje zdanie, nie lubią ustępować, nie są ulegli. Jeszcze nie tak dawno, kiedy słyszałam, że zaczyna się sprzeczka, niczym mama superbohaterka biegłam do pokoju i próbowałam załagodzić konflikt. Z różnym skutkiem. Jednak niedawno wpadłam na pewien pomysł, który okazał się być strzałem w dziesiątkę.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Relacja między rodzeństwem jest dość skomplikowana. Ktoś kiedyś powiedział, że rodzeństwo oddałoby sobie nerkę, ale zabawką się nie podzieli. Chcąc nie chcąc, muszę się z tym zgodzić. Kiedy jeden potrzebuje pomocy, drugi skoczyłby za nim w ogień. Jednak kiedy mają podzielić się zabawką czy dojść do jakiegoś porozumienia, wszystko zaczyna się komplikować.
Różnie to między nimi bywa
Są dni, w których bawią się niczym najlepsi przyjaciele. Tacy prawdziwi kumple z boiska. Na dobre i na złe. Zdarzają się jednak chwile, w których niemalże skaczą sobie do gardeł. Coś sobie wyrywają, nie chcą się czymś podzielić. Najpierw zaczyna się od spokojnej wymiany zdań, która w szybkim tempie przeradza się w kłótnię. Kiedy tylko słyszałam, że coś jest na rzeczy, rzucałam wszystko i biegłam do pokoju chłopców.
"Co tu się stało? Dlaczego się kłócicie?" – to pierwsze słowa, jakie wypowiadałam po przekroczeniu progu. A oni, zamiast się uspokoić, wyjaśnić i spróbować dojść do porozumienia, nakręcali się jeszcze bardziej. Jeden mówił przez drugiego, coraz głośniej, z większymi emocjami. Nikt nie dawał za wygraną. Tłumaczyłam. Prosiłam. Wyjaśniałam. Efekt moich starań był różny.
Raz emocje sięgały zenitu i trudno było je opanować. Na twarzy pojawiały się wypieki, oddech przyspieszał, a serce zaczynało szybciej bić. Innym razem udawało nam się dojść do porozumienia i zdusić konflikt jeszcze w zarodku. Ten drugi przypadek nie zdarzał się jednak zbyt często.
Może nie powinnam
Być może nie powinnam tego pisać, nie powinnam się do tego przyznawać, ale nie jeden raz żałowałam, że weszłam do ich pokoju. Zdarzało się, że miałam dość. Najzwyczajniej w świecie dość. Stałam między jednym a drugim, próbowałam uspokoić i znaleźć jakieś rozwiązanie. A oni głośniej i głośniej. Z większymi emocjami. Przekrzykiwali się. Każdy starał się udowodnić, że to on ma rację.
Próbowałam uspokoić, ale niekiedy nie umiałam. Zdarzało się, że łzy płynęły mi po
policzkach, a w głowie pojawiały się same najgorsze myśli. Czasami byłam wręcz
przekonana, że jestem beznadziejna, że nie jestem taką mamą, jak powinnam. Jednak
kiedy odniosłam rodzicielski sukces, kiedy udało mi się w taki sposób poprowadzić
rozmowę, że doszliśmy do porozumienia, wychodziło słońce. Miałam poczucie, że
odrobiłam jakąś lekcję, wyciągnęłam wnioski. Że nie jestem taka zła, jak o sobie wcześniej myślałam.
Przypadek odmienił nasze życie
Rozmawiałam przez telefon, nie mogłam przerwać, oddzwonić. Musiałam dokończyć. Słyszałam, że znów zaczyna się niezbyt przyjemna wymiana zdań. Chyba sprzeczali się o klocki, żaden nie chciał ustąpić. I ku ich zdziwieniu (tak myślę), nie wkroczyłam niczym superbohaterka i nie zaczęłam tego całego procesu pojednawczego. Poszłam do drugiego pokoju, by móc spokojnie dokończyć rozmowę.
Pomyślałam tylko "niech się dzieje wola nieba" i zamknęłam drzwi. Wyszłam po jakichś pięciu minutach i ku mojemu zdziwieniu, panowała absolutna cisza. Nikt nie krzyczał, nie piszczał. W pierwszej chwili pomyślałam, że coś się stało. Pobiegłam do ich pokoju, otworzyłam drzwi. To, co zobaczyłam, wmurowało mnie w ziemię.
Podzielili się klockami, każdy budował swoją budowlę. Delikatnie wypytałam o to, co się wydarzyło. "Mamo, porozmawialiśmy i postanowiliśmy się podzielić" – powiedział młodszy. "Sami doszliśmy do porozumienia, tak jak nas uczyłaś" – dodał starszy. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Jak to możliwe? Naprawdę? To mi się śni? A kiedy dotarło do mnie, że to prawda, że coś wynieśli z tego, co im od dawna powtarzam, zaczęłam unosić się nad ziemią.
Odniosłam rodzicielski sukces. Ten dzień zmienił nasze życie. Teraz już ich nie godzę, nie próbuję rozwiązać konfliktu, a zostawiam ich samych sobie. I ku mojemu zaskoczeniu, sami o wiele szybciej dochodzą do porozumienia. Uspokajają się, dogadują. Ustępują,
nie są tacy zawzięci. Słyszę, jak rozmawiają, debatują, wymieniają się argumentami. Emocje powoli opadają i zaczynają się dalej razem bawić. Jestem z nich taka dumna!
Znalazłam sposób na kłótnię między rodzeństwem. Polecam, spróbuj.