Z jednej strony wytykamy sobie społeczną znieczulicę, najczęśćiej kiedy już dojdzie do jakiejś tragedii. Z drugiej jednak uwielbiamy wściubiać nos w nie swoje sprawy i doradzać bez potrzeby. A gdyby tak każdy zajął się swoim życiem i reagował wtedy, kiedy to naprawdę byłoby potrzebne?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Nasze społeczeństwo jest w przerażającym stopniu znieczulone na krzywdę. Na ulicach boimy się podejść do leżącej na chodniku osoby, tłumacząc, że to na pewno ktoś pijany. Nie reagujemy na krzyki i płacz w mieszkaniach, z którymi sąsiadujemy – przemoc domową uznajemy często za prywatne sprawy, w które sąsiedzi nie powinni się wtrącać.
Nie zwracamy uwagi kobiecie, która idzie chodnikiem i szarpie płaczącego kilkulatka. Nie mówimy nic osobom, które w miejscu publicznym wrzeszczą na swoje dzieci. Przykłady braku reakcji na krzywdę i przemoc można wymieniać przez godziny. Oczywiście nie wszyscy nie reagują, ale przeważająca część społeczeństwa całkowicie to olewa albo się boi.
... z drugiej chęć bycia ekspertem
Nie uważasz, że jesteśmy jednak społeczeństwem, które lubi wtrącać się w nieswoje sprawy? Najczęściej takie, w których czujemy się ekspertami (często bezpodstawnie), w których chcielibyśmy, aby inni nas posłuchali. Zwykle nie mamy nawet pojęcia o tym, o czym mówimy. Wtrącamy się innym w wychowanie dzieci, w to, czy odpowiednio się odżywiają i staramy się pokazać, że źle robią, rezygnując ze ślubu na rzecz podróżowania.
Dochodzą też pytania (najczęściej ze strony starszych pokoleń) o ciążę, kolejne dziecko, ślub, zaręczyny itp. Te wciąż pojawiają się nagminnie przy okazji świąt i innych rodzinnych spotkań. Mimo znieczulicy, związanej z przemocą i bezpieczeństwem, uwielbiamy radzić i wtrącać się ludziom do życia prywatnego. Dajemy rady, choć nikt o nie nie prosi.
Nie wszyscy oczywiście się tak zachowują, ale na potrzeby tego artykułu pozwoliłam sobie na lekkie uproszczenie. Oceniamy rodziców, którzy ""nie upilnowali dziecka", twierdzimy, że krzywdzą dzieci, dając im cukier, pozwalając na spędzanie wielu godzin przed ekranami. Widzę to w wielu listach, jakie otrzymujemy od rodziców i opiekunów. Widać to też w komentarzach na naszym Facebooku.
Pozwólcie ludziom żyć, jak chcą i wychowywać dzieci tak, jak im się podoba. Jasne, czasami rodzice też przesadzają i warto im zwrócić uwagę, jeśli zachowanie dziecka może prowadzić do niebezpiecznych sytuacji. Zauważyłaś jednak, że w takich chwilach rzadko zdarza się to zwracanie uwagi? Szczególnie jeśli dotyczy to krzywdy. Zwykle staramy się przyjmować postawę dobrej przyjaciółki, radzić w sytuacjach, które są nam obojętne. Ale lubimy dorzucić swoje 3 grosze.
Gdzie jest życzliwość?
Jak słusznie zauważyła Holly Garcia, autorka publikująca w portalu scarymommy.com, w takich chwilach warto przystopować z chęcią doradzania. "Nie osądzam cię za twoje wybory. Dlaczego więc ty oceniasz mnie za moje?" – pyta na początku jednego ze swoich tekstów i opowiada o sytuacji, która miała miejsce na treningu piłkarskim jej syna.
Otóż jedna z mam małych piłkarzy ostentacyjnie pokazała, co myśli o przekąsce, jaką syn głównej bohaterki poczęstował kolegów z drużyny. Dla wszystkich chłopców przyniósł słodkości o smaku gazowanego napoju pomarańczowego, a mama wspomnianego kilkulatka wyrzuciła je z obrzydzeniem do śmieci, mówiąc, że to "tandetne śmieciowe żarcie".
Oczywiście nie musiała pozwalać synowi tego zjeść (z wielu powodów, takich jak alergie, specjalna dieta z powodu problemów zdrowotnych i wiele innych). Można to było jednak zabrać i wyrzucić potem, bez oceniającego spojrzenia i komentarza, który zabolał autorkę artykułu oraz jej syna. Mogła to rozegrać inaczej, a zamiast tego zadbała o to, by inna kobieta poczuła się jak najgorsza matka świata. Dlaczego sobie to robimy? Po co się oceniamy wzajemnie i staramy się dawać rady, o które nikt nie prosi?
Czasami oczywiście jest to podyktowane dobrem i chęcią pomocy. Często jednak to zwykła chęć dogryzienia komuś albo wściubienia nosa w nieswoje sprawy. Pozwólmy wszystkim żyć swoim życiem, bez niepotrzebnych nikomu rad i komentarzy. Zamiast tego warto by było skupić się reagowaniu na prawdziwe zło i krzywdy, które się dzieją na ulicy czy w waszym bloku, nie sądzicie?