Obrazek: kobieta po trzydziestce stojąca nad maleńką dziewczynką (niespełna trzyletnią może), która kiwa się nieporadnie na rowerku z pedałami. Obok na większym rowerze jeździ jej starszy brat…
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Zasłyszane zza okna, zanim obraz stanął mi przed oczami:
"Nie chcesz jechać to nie! Trzeba cały czas ćwiczyć! Musisz kręcić nóżkami, cały czas.
To ja odstawiam rower".
Powszechna presja
Nie łączymy się z naszymi dziećmi, tak nam się tylko wydaje. Scena z tą matką była dla mnie tego klasycznym przykładem. Powierzchownego kontaktu. Myślimy, że czuwając nad nimi, opiekując się nimi, robimy wszystko. Nie jestem tego pewna, słysząc takie sceny. Będąc ich świadkinią, a czasem (niestety) również główną aktorką.
Nie zmieni się nic, jeżeli nie zmienimy diametralnie swojego podejścia. Od stuleci "wychodzimy" do dzieci w roli eksperta, kogoś, kto wie, przewodnika. I to jest zrozumiałe, w części. Psycholodzy już wiedzą, że granice i zasady są dziecku niezbędne do prawidłowego rozwoju.
Jednak czasami tak bardzo się na tym koncentrujemy, że nie dopuszczamy do siebie przestrzeni w głowie, by zobaczyć, co dziecko próbuje zrobić, albo czego potrzebuje. Nie dopuszczamy do siebie myśli, że ono wie, co robi, że nie musimy wszystkiego "popychać".
A czasem to nasze dziecko potrzebuje tego, żebyśmy zostawili je w spokoju. Tylko tyle i aż tyle. Żebyśmy popatrzyli, co się dzieje z jego ciałem, że do oczu napływają mu łzy. I to nie dlatego, że ono nie chce na przykład nauczyć się jazdy na tym nieszczęsnym rowerze, ale dlatego, że jest smutne i zawiedzione, że jest to aż tak trudne. I w takiej sytuacji nie potrzebuje nad sobą wielkiego człowieka, który mówi: "Nie chcesz się nauczyć, to nie, to odstawiamy rower". Nie…
Bez mądrości, bez eksperckich komentarzy, szantażu (!), wywierania presji. Po co? Czy kiedy tobie matko, ojcze, coś nie wychodzi, coś się wali na łeb i na szyję, to potrzebujesz usłyszeć od szefa/ rodzica/ znajomego: "Co nie chcesz tego awansu? Nie rozumiesz, że masz się nie zatrzymywać, żeby go zdobyć? Musisz starać się bardziej, jeszcze bardziej".
Nie tego potrzebujesz.
Wolałbyś w takich chwilach kogoś, kto rozumie, że to jest to trudne. I tyle. Nic więcej. Czasami taka obecność i zwyczajne towarzyszenie w momentach smutku jest warte wszystkiego.
Więcej w nas powinno być umiejętności słuchania, patrzenia, empatii i pokory, a mniej potrzeby wchodzenia w role mędrców, którzy pojęli już całą wiedzę o świecie i na wszystko są odporni. I powiedzą każdemu, pytani lub nie, jak mają żyć. Wbrew pozorom, to zawsze ci, którzy krzyczą najgłośniej, są najsłabsi.