"Zawsze kochaliśmy zwierzęta i tego samego uczymy naszą córkę. Justynka chce być jak słynna Nela Mała Reporterka. Kiedy wyjeżdżamy na egotyczne wakacje, zamiast robienia foremek z piasku, bardziej interesuje ją morski świat, a także obserwacja gadów czy ptaków. W naszym domu również mieszkają zwierzęta, a zeszłej jesieni mieliśmy dzikich lokatorów" – opowiada Kasia, czytelniczka.
"Przez jakiś czas odganialiśmy gołębie z naszego balkonu, ale one z uporem maniaka wracały. Pewnego dnia zauważyliśmy, że skrzydlaci lokatorzy budują gniazdo w skrzynce z ziemią. Nasza córka od razu się zaciekawiła, więc niczego nie burzyliśmy. Nietrudno się domyśleć, co było dalej. Szara gołębica złożyła jajka i wysiadywała je na przemian ze swoim partnerem. Justynka błagała nas, abyśmy nie wyrzucali jajek. Nigdy byśmy tego nie zrobili. Początkowo gołębie bały się nas, ale szybko zauważyły, że można nam ufać. Córka dokarmiała ptaki ziarnami, które kupiliśmy w sklepie zoologicznym.
W ten sposób musieliśmy przeżyć miesiąc z nieproszonymi gośćmi. Justynka nadała gołębiom imiona – pan Gru i pani Hu, dlatego że gołębie ciągle gruchały. I to dość głośno, co szybko zaczęło przeszkadzać sąsiadom. Nasze balkony są przedzielone cienką ścianą i nie mają zadaszenia. Pobyt gołębi był uciążliwy, ale staraliśmy się dbać o czystość. Rozłożyliśmy gazety i zamiataliśmy, gdy ptaki akurat nie wysiadywały jaj. Niestety sąsiedzi nie odpuszczali. Jeden z nich groził, że zawiadomi administrację. Mieszkańcy bali się nawet, że zarazimy ich ptasią grypą!
Samica złożyła w gnieździe najpierw jedno jajko, a kilka dni później drugie. Obydwoje rodziców dzieliło się obowiązkiem wysiadywania jaj. Ptaki systematycznie je obracały i starały się utrzymywać odpowiednią temperaturę. Wysiadywanie jaj trwało ok. 20 dni.
Pewnego dnia, zamiast białych jajek, pod brzuchem gołębicy ujrzeliśmy młode. Matka musiała zrobić więcej miejsca swoim nowo wyklutym pociechom. Trzeba przyznać, że nie były zbyt urodziwe, ale Justynka uznała, że to najpiękniejsze stworzenia na świecie. Młode z każdym dniem nabierały masy, a na ich ciele zaczęło pojawiać się coraz więcej piórek.
Początkowo pisklaki karmione były mlekiem gołębim, które jest wydzielane w specjalnych gruczołach w gardle rodziców. W sumie cieszyło nas, że córka może obserwować ten proces. Na lekcjach biologii nie miałaby takie możliwości. W ciągu następnych kilku tygodni ptaki stawały się coraz bardziej niezależne. Uczyły się latać i zdobywać umiejętności potrzebne do przetrwania. Rodzice cały czas się nimi opiekowali.
Przyszła pora, gdy zarówno dorosłe gołębie, jak i potomstwo, opuściły gniazdo. Od czasu do czasu wracały, ale stwierdziliśmy, że nie możemy pozwolić im zostać. Nasi sąsiedzi i tak dużo wytrzymali. Na szczęście wytłumaczyliśmy im, że to wszystko dla Justynki, która kocha zwierzęta. Pokręcili nosem i odpuścili, ale lepiej nie kusić losu po raz drugi. Każda cierpliwość ma swoje granice".