"Takie praktyki, jakie dzieją się w szkole mojej córki, to doskonale pamiętam sprzed ponad 30 lat, kiedy sama chodziłam do szkoły. Ostatnio wściekłam się straszliwie i zamierzam iść do dyrekcji, żeby porozmawiać o tej sytuacji. Moja córka Julia jest uczennicą 7 klasy szkoły podstawowej. Dzieci w tym wieku czasami bywają trudne we współpracy – pamiętam narzekania polonistki, że moja klasa w gimnazjum jest najgorszą, jaka jej się trafiła w historii nauczania" – rozpoczyna swój list mama 13-latki.
"Wiadomo, nastolatki czasami chcą sprawdzić, gdzie jest granica. Do tego presja rówieśników i szalejące hormony, więc często dochodzi do sytuacji, w których naprawdę ciężko dogadać się z młodzieżą. Wiem o tym, bo sama mam troje dzieci w wieku nastoletnim. Ostatnio na jednej z lekcji Julka rozmawiała z koleżanką z ławki. Według relacji nauczycielki w Librusie dziewczynki nie przestały nawet po kilkukrotnych uwagach, więc pedagożce skończyła się cierpliwość do uczennic".
Kobieta opowiada o tym, jak jej córkę potraktowała nauczycielka: "Córka dostała uwagę i została bezpardonowo wyproszona z klasy, tak jak robiono za karę w czasach mojej nauki. Przed salą stoi ławka i uczniowie, którzy utrudniają prowadzenie lekcji, są wysyłani na 10 minut na zewnątrz, żeby się uspokoić czy przemyśleć swoje zachowanie.
Kiedy usłyszałam od córki, że przez to nie mogła napisać sprawdzianu (bo zostało dla niej za mało czasu do końca lekcji), zdenerwowałam się podwójnie. Czy my żyjemy w PRL-u, żeby karać dzieci wyrzucaniem z klasy? Wydawało mi się, że nauczyciele coraz chętniej stosują nowoczesne metody nauczania z poszanowaniem praw i wiedzą, że takie kary na nic się zdają.
Dodatkowo mam poczucie, że jeśli córce stałoby się coś na tym korytarzu, nauczycielka nie wzięłaby za to odpowiedzialności, mimo że teoretycznie to ona jest opiekunem uczniów podczas lekcji. Poza tym ma pedagogiczne przygotowanie, czy aby nie powinna korzystać ze swojej wiedzy i doświadczenia, zamiast wysłać uczniów na korytarz? Przecież taka kara nie przyniesie żadnych pozytywnych skutków" – kończy list wzburzona mama nastolatki.
Faktycznie, wyrzucenie ucznia z klasy nie jest działaniem do końca zgodnym z prawem. Jeśli uczeń nie jest pełnoletni, odpowiedzialność i opiekę nad nim w czasie lekcji sprawuje nauczyciel prowadzący zajęcia. Według Konstytucji RP, każdy ma prawo do nauki, więc nauczyciel, który wyprasza ucznia z lekcji, zabiera mu to prawo, co nie jest zgodne z konstytucją.
Dodatkowo – o czym wspomina w artykule na ten temat Joanna Świba z portalu bezprawnik.pl – nieobecność ucznia na zajęciach reguluje Prawo oświatowe. W art. 5 ustawy możemy przeczytać: "Nauczyciel w swoich działaniach dydaktycznych, wychowawczych i opiekuńczych ma obowiązek kierowania się dobrem uczniów, troską o ich zdrowie, postawę moralną i obywatelską, z poszanowaniem godności osobistej ucznia".
Oznacza to, że nakazując dziecku wyjście z klasy, teoretycznie nauczyciel pozbawia je opieki dorosłego w czasie przebywania w placówce edukacyjnej. Gdyby w takiej sytuacji doszło do jakiegoś wypadku, nauczyciel ponosi całkowitą odpowiedzialność za dziecko. Wszystko dlatego, że podczas lekcji jego obowiązkiem jest zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa. Zgodnie z prawem nauczyciel może uczniowi zwrócić uwagę, poprosić go o zmianę zachowania, a jeśli to nie poskutkuje, wstawić uwagę lub wnioskować o obniżenie oceny z zachowania.
Źródło: bezprawnik.pl
Czytaj także: https://mamadu.pl/167431,odpowiedzialnosc-zbiorowa-w-szkole-jest-nielegalna-nie-mozna-karac-klasy